Minęło kolejne Wszystkich Świętych.
Sponsorowała je w tym roku, bardzo intensywnie, literka H.
Z jednej strony kościół demonizujący halloween'owe zabawy promując Holly wins - smutny, niemrawy, tak naprawdę pozbawiony radości, zabawy, żeby nie powiedzieć życia, głupi marsz dzieciaków poprzebieranych głównie za Maryje i aniołków.
Niby potępiają bożonarodzeniowe wystawy w supermarketach wystawiane już 2 listopada, a sami organizują stajenkowy pochód jeszcze dwa dni wcześniej. Tylko kiedy o kościele można było powiedzieć ze jest logiczny czy spójny.
Z drugiej strony Halloween, na szczęście jeszcze nie tak bardzo, promujący się ze sklepowych półek i głównie stron internetowych, bo jakaż celebrytko-gwiazdka odmówiłaby sobie takiej darmowej reklamy w seksowym, coraz częściej mniej strasznym, a jeszcze rzadziej wesołym przebraniu.
I w zasadzie nie mam nic przeciwko dwóm H. Ba, uważam że jeśli ktoś ma taką potrzebę może przemaszerować po południu jako święta Teresa przez swoje miasto, a w późnych godzinach wieczornych bawić się z przyjaciółmi na domówkach czy organizowanych imprezach jako gnijąca panna młoda.
Jednak przenoszona na nasz grunt tradycja szwendania się po okolicy w celu wyżebrania cukierków od singli sąsiadów jest wkurzająca.
Bo niby z jakiej okazji ja mam sponsorować słodkości dla bachorów, które czasem mogę widzieć po raz pierwszy na oczy?
Niech wpadną z torebuszką (a nie reklamówką CCC na damskie kozaki pod uda) bratanice, bratanki, siostrzenice, siostrzanki. Dla tych dzieciaczków mogę nawet udać że ich nie poznaję w takim przebraniu, czy nawet teatralnie się ich wystraszyć i wrzucić garstkę cukierków
Ale dla obcych?
Zupełnie inna sprawa, że tam, gdzie ten głupi zwyczaj wymyślono, dzieciarnia puka do drzwi pod okiem i nadzorem dorosłych wiec pewnie są to drzwi wyselekcjonowane i przemyślane. U nas żywioł - umówmy się, jaki dzieciak, mając wizję zdobycia darmowych słodyczy, poczuje obciach, niestosowność czy zażenowanie dobijając się do jakichkolwiek drzwi.
Bo u mnie to było często aż dobijanie się. Dzwonienie do drzwi przypominało najmniej alarm przeciwpożarowy, a nie grzeczne odwiedziny postaci zza światów. Postaci..... połowa dzieciarni nie była nawet przebrana. Nie wykazały się nawet minimalnym poświeceniem czy zaangażowaniem. Nie wymagam przebierania się za Marcina Tyszkę w pstrokaty garnitur, Batmana z nietoperzowymi skrzydłami, królewien z Monster High, Kapturka który dopiero co wyszedł z wilczych trzewi, mumii czy innych zombie z wnętrznościami na wierzchu. Ale na Boga, zrób cokolwiek !!!! Pobrudź się, ubierz sweter 4 lata młodszego brata, weź porządna gałąź w rękę. Nie przyłaź do mnie tak jakbyś odszedł właśnie od komputera, czy meczu piłki nożnej. Ja musiałam wybrać się do miasta, kupić cukierki, zapłacić za nie i przywieść je tutaj (nie wspominając o tym, że musiałam jeszcze na te cukierki zarobić) - kosztowało mnie to odrobine zachodu i pracy. Wku***a mnie że łakoma dzieciarnia nie zrobiła minimum, żeby się o nie postarać.
I oczywiście z rodzicami taki numer by nie przeszedł. Nikt dorosły nie odważyłby się wysyłać swojego nieprzebranego dzieciaka pod obce drzwi. Ale, jaka to ironia, okazuje się że to my mamy dziki zachód, a nie ameryka.
Ale jeszcze nie to wydaje mi się najgorsze.
Każdego roku zauważam na naszych grobach coraz mniejszą frekwencję.
Na pewno nie jest to spowodowane odchodzeniem najbliższych do wieczności, bo od 5 lat nic się w tej sprawie nie zmieniło. Liczebność rodzinnej populacji pozostała na tym samym poziomie. Na cmentarzu jednak jakoś widocznie mniej.
Pomijam tu temat obecny od kilku lat, pomimo tego że głośno krytykowany, to jednak nadal uprawianego nekrofocizmu. Kiedyś Steczkowska latała w designerskich sukienkach po cmentarzu wokół nagrobka swojego ojca, robiąc sesje do kolorowego magazynu, dziś idąc z duchem czasu na facebook czy instagram trafiają sweet focie z nagrobkami w tle.
Jednak czy młodość, niezależność, europejskość i postęp cywilizacyjny spowodowały że bardziej fashion jest się pojawić jako czarownica czy seksowny kocur w knajpie, niż nad grobem ukochanej babci?
Czy tak bardzo passe jest już zapalanie zniczy, czy paradowanie przez cmentarz ze stroikiem, że po prostu tego nie wypada już robić?
Nie sądzę, żeby nawet niezwykle intensywnie zakrapiana impreza z cyklu tych na H, w jakiś istotny sposób kolidowała z pojawieniem się w godzinach popołudniowych dnia następnego przy rodzinnym grobie. Również nie ma chyba większego obciachu związanego z zapaleniem znicza czy dwóch. Postęp techniki oraz coraz większa dostępność aut także raczej ułatwia niż utrudnia dotarcie na miejsce spoczynku najbliższych.....
Więc chyba idę trochę w złym kierunku....
Może nie moda, może nie europeizacja stoją za tymi zmianami Może to po prostu....
Coprawda dziadek opłacał czesne za szkołę, dokładał do wynajmowanego mieszkania, fundował oryginalne jeans'y ale w zasadzie to było ponad 5 lat temu. Przecież pamięć ludzka jest jednak mimo wszystko ulotna. Jeśli łatwo było zapominać o tym, że bił babcię, to przecież równie łatwo zapomnieć można że wnusię utrzymywał lat kilka. Zresztą i drugi dziadek już na tamtym świecie, a pochowani na dwóch różnych cmentarzach. 15 kilometrów to mimo wszystko porządny dystans, nawet dla posiadaczy samochodu, a młodzi przecież na dorobku, nowe mieszkanko zakupione, pewnie kredyt w frankach, i stoi się przed wyborem, czy spłacić ratę kredytu, czy zatankować bak, wykosztować się na chryzantemkę za 3,99 i jednak dziadziusia odwiedzić.
I z babcią najwyraźniej wspomnienia coraz bledsze.
Ja przyznaję, bywałam na wakacjach. Mało kosztownych, bo i śmietanka na codzienne śniadanka zakupywana przez rodziców była, dzięki bogu na obiad wystarczała chińska zupka lub hasło "jemy dziś u drugiej babci". Nie czas tu i miejsce na wspomnienia, jak babcia wyrównywała ten dług wdzięczności i w zamian za pokoik na wakacje odpłacała nam awanturami za niemoralne prowadzenie i seksualną rozwiązłość (mówimy tu o czternastolatkach, i to dwadzieścia lat temu). Ale ja mimo wszystko stoję. Jeśli słyszę że na pomniku nie ma żadnej wiązanki zaraz coś przygotowuje i wiozę. Choć nie byłam ulubioną wnuczką, choć po babci pozostało mi tylko kilka mało miłych wspomnień..... jestem.
Są inne wnuczki, ale nie na grobie.
Na palcach przypominacz, złote pierścionki po babce. Widać je gdy się obiera ziemniaki, ściera kurze z mebli, wiesza pranie, myje ręce, wrzuca zdjęcie na facebook'a, pisze sms'a. Teoretycznie trudniej o lepszą pamiątkę która mogłaby tak często o babunci przypominać. I zapewne przypomina. Jednak może wejście w posiadanie całej rodzinnej biżuterii to i tak za mało żeby zapomnieć fakt, bycia wnuczką tej drugiej kategorii. Na rok, dwa mogło starczać, najwyraźniej 5 lat to zbyt odległy czas żeby magia złota działała nadal. Istnieje też możliwość poczucia posiadania przez zasiedzenie. Nosząc codziennie, przez pięć lat pierścionki na własnych, osobistych palcach przecież można zacząć czuć, jakby były tam zawsze, jakby były moje....
Być może było tego jeszcze za mało... wiadomym jest , że niedoinwestowane projekty czasami kończą się klapą... Ale skąd dziadek socjalista miał takie rzeczy wiedzieć. Gospodarka rynkowa to nie komuna.
Jest i najmłodszy synuś wraz z rodzinką. Cotygodniowy bywalec u mamusi na niedzielnych lunch'owo-obiadkach. Jakże on kochał swoich rodziców. Pozwalał na ubliżanie ze strony ojca, na jego ataki w stronę babci, kiedy na każde święta siedział napruty przy stole nawet tego nie zauważał. Akceptował wszystko - taka bezwarunkowa miłość to była.
Na szczęście ta miłość na jakieś ciężkie próby wystawiana nie była. Zawsze zwrot kosztów podróży do tatusia, jakieś bonusy, każdorazowe partycypowanie w wymianie autka na lepsze, dofinansowanie wczasów, pomoc przy zamianie mieszkania na bardziej przestronne w metrach kwadratowych. Oczywiście to największe wsparcie i tak miało miejsce pozagrobowo. Wnusia dostała mieszkanko za gotówkę (które w wersji oficjalnej i na trzeźwo jest mieszkaniem na kredyt), synek autko z salonu zakupił. Jednak muszę dodać sprawiedliwie, iż są to tylko domysły i przypuszczenia. Znów oficjalna wersja mówi, że u kresu życia dziadek napadnięty manią prześladowczą wynosił gotówkę z domu chowając niewiadomo gdzie, kasa na kontach przez zagubienie wersji papierowej pełnomocnictwa przez synusia w banku także przepadła. Ostało się ino mieszkanko, które też zapisane na synusia zostało (niestety dwa testamenty uległy zdematerializowaniu) ale znajcie gest, podzielę się kasą, po utrąceniu kosztów własnych :).
I tutaj wyglądało na to że ta inwestycja się opłaciła (szczególnie ta pozagrobowa). Były wiązanki na imieniny, na rocznicę śmierci. Ba, nawet pokazał się znicz z oficjalnym napisem: "pamiętamy" i imiennych podpisach niezapominającej rodzinki.
No i szok. Prawdopodobnie proporcjonalnie do ubywającej kasy po tatusiu, zaczęło ubywać pamięci. Może też wyrzutów sumienia w stosunku do rodzeństwa czy poczucia zobowiązania....
Fakt jest taki, że po pojawieniu się nowiutkiego, pachnącego jeszcze fabryką autka skończyły się cmentarne wizyty.
A żeby nikt nie zarzucał mi niesprawiedliwości czy stronniczości dodam, że przecież na innym cmentarzu leży zmarła ponad 10 lat temu teściowa. Może bliższa sercu stałą się niż tatuś i mamusia. Może grubo pośmiertnie połączyła ich jakaś niesamowita i wyjątkowo silna więź. Może po dekadzie spędzania tego dnia ze swoimi babciami, wujkami, potem rodzicami przyszedł czas na teściową. Czas na jej znicz z "pamiętamy", I na Boga nie można zapomnieć, że przecież szykuje się tam powiększenie rodziny. Jakże nie pokazać się z kumami przy tamtych rodzinnych grobach. Przecież wypada. Skoro widują się z tamtymi żywymi co tydzień (niestety zaniedbując rodzeństwo, nad czym niezwykle ubolewają, wiedząc jaka to strata dla reszty) to jakże nie odwiedzić ich zmarłych choć ten jeden dzień w roku........
Tak.....
I chyba nie mam już czego dodawać....
Spoczywajcie w pokoju wszyscy kochani, wspominani, pamiętani, czy odchodzący w otchłań zapomnienia.