poniedziałek, 9 lutego 2015

Bardzo, bardzo zły czas

Dnia dzisiejszego, roku pańskiego, miałam bardzo kiepski dzionek, a przecież wiele gorszego może się jeszcze stać. Północ nie wybiła, noc nie zapadła, dzień jeszcze się ciągnie.
Jakoby zostałam dzisiaj delikatnie zmuszona do sprzedaży własnego samochodu, a tak zgodnie z własnym sercem i duszą prawie do przekazania go w formie darowizny...
Dziwna sprawa.
Na ten moment samochód stoi jeszcze w garażu, decyzja sprzedaży została odroczona, ale bez żadnego entuzjazmu a nawet odrobiny zrozumienia więc obawiam ze że to chwilowa cisza przed nadchodzącą burzą, jaka się dopiero rozpęta.
I na tą chwilę raczej chciałabym pominąć kwestię znalezienia się przeze mnie w tym miejscu i w tej czasie. Nie czuję się na tyle silna, żeby próbować wysilać się na zachowanie obiektywizmu czy zdrowego dystansu.
Ale za to cały czas próbuję przekonać siebie samą do merytoryczności  i skalkulowanej logiczno-matematycznej racji mojej argumentacji, choć serce rwie się z krzykiem i łzami żeby takim ludziom auta nie sprzedawać bez względu na cenę.
Mamy takie czasy jakie mamy, stare jeżdżące auta zalewają nas z zachodu, a ich wartość rynkowa bywa niemalże śmieszna. Bywa że cena roweru jest wyższa niż przeciętnego autka "trupka" na chodzie. Nienajgorsza sytuacja może dla kupującego, ale w tej chwili ja znajduję się po drugiej stronie barykady zatem moja perspektywa jest zdecydowanie inna.
I czas na fundamentalne pytanie: czy opłaca się sprzedawać osiemnastoletnie auto z małym przebiegiem, zachowane "w bardzo dobrym stanie jak na swój wiek" (co zostało wypowiedziane podczas okresowego badania), zatankowane prawie do pełna (co jest istotną informacją, gdyż nastały takie czasy, że pełen bak może istotnie podnosić wartość pełnoletniego, czy zbliżającego się do pełnoletności samochodu),  z opłaconym na kwartał ubezpieczeniem, świeżo po badaniu, z nowiusieńkim akumulatorem i historią prawie bez drobnych napraw  za 2.200 złotych???!!!.
Sam akumulator i paliwo to już 400 złotych, o kwartał ubezpieczenia nie będę się czepiała.

Są jeszcze w domu dwa auta, lepsze, nowsze. Ba, jak Peugeot można nawet próbować porównać z BMW. Dobrze, rozumiem, wiem.
Ale użytkowników też jest trójka, zadupie do dojazdów, żadnych rozsądnych miejskich połączeń i jeszcze gorsze perspektywy połączeń na przyszłość.
I jak jeszcze równanie  trzech kierowców+ zadupie + dojazdy do pracy = trzy auta brzmi rozsądnie (lub rozsądnie przynajmniej dla mnie), to jeden wielkimi krokami zbliża się do emerytury i z natury nienawidząc auta prowadzić krzyczy najgłośniej że auta potrzebować nie będzie. Więc trzy auta to głupota.
Daj boże zakochać się we wsi spokojnej, wsi wesołej, zadeczyć się we własnoręcznie zasadzonych krzakach i nie mieć żadnej potrzeby czy przymusu pojawienia się w mieście. Ale.....
Może się wydarzyć potrzeba udania się do dentysty, do lekarza, do koleżanki w odwiedziny - będzie wtedy dużo wolnego czasu - może nawet potrzeba ubrania, umalowania i wyjścia w miasto do ludzi (tak żeby oderwać się od łopaty, robali, perzu i wiejskiej głupoty) .
Auta już nie będzie.
Były plany dorabiania na emeryturze. Niech nie pracuje, odpoczynku i beztroski nie żałuję wręcz życzę, ale może jakiś uniwersytet trzeciego wieku czy inna aktywność wśród ludzi....
Auta już nie będzie.
A kupować wtedy na hura innego "trupka", kupować kota w worku skoro było auto działające, na chodzi, nie zawodzące - dla nie bezsens.
Może gdybym miała nóż na gardle, widmo upadłości konsumenckiej na horyzoncie.
Ale nic mnie nie dusi, nic mnie nie ponagla.
Trudno debatować z kimś kto ma, zresztą jak ja, święte przekonanie o słuszności swojej decyzji.
Bo to nic że auta z tego rocznika są w cenach pomiędzy 2800-5600. Internet to internet a samochód jest wart tyle ile kupiec jest w stanie zapłacić. W przypadku tego kupca (niech stracę i odliczę tylko ten nieszczęsny akumulator) to kwota 1.950,-
To jak spóźniony prezent bożonarodzeniowy, i zdecydowanie nie dla mnie.

I tak uważam, że niekoniecznie to trzecie auto musi być takie zbędne, że może się tak zdarzyć, że będzie użytkowany (chociażby jako zapas, gdy inny odmówi posłuszeństwa), ale nawet jeśli, to wolę żeby niszczał i tracił na wartości - dając mi tylko poczucie spokoju, że jest w zapasie i mam margines bezpieczeństwa, niż dostać za niego 2 tysiące i czuć się oszukaną i wykorzystaną.

I to są dla mnie merytoryczne argumenty. Wystarczające w zupełności do podjęcia decyzji że auto powinno zostać (przynajmniej za tą kasę).
Zgadzacie się ze mną?
Możecie mieć zupełnie inne zdanie jestem otwarta na dyskusję.

I choć argumenty niemerytoryczne nie powinny się tu w ogóle znaleźć postanowiłam i nad nimi się dłuższą chwilę pochylić. Bo już nie tyle chodzi o ich wagę, siłę, czy jakikolwiek wpływ na podejmowaną przeze mnie decyzję, ale kwestię dobrego wychowania, zachowania w społeczeństwie i moje ewentualne oderwanie od rzeczywistości.

Nie jestem gwiazdą, nie jestem duszą towarzystwa, nie jestem imprezowiczką. Moje kontakty towarzyskie są raczej niewielkie i dość sporadyczne. Jednak, jeśli chcę kogoś odwiedzić, spotkać, pogadać, zawrócić głowę, staram się zawsze wcześniej zapowiedzieć. Zaznaczę, choć pewnie zabrzmi to bardzo niegrzecznie wobec wszystkich matek polek (które szanuje i podziwiam- naprawdę) ja pojawiam się bez ogonka.
Co innego gdy podrzucam podłożone spodnie, czy zszytą bluzkę - tu czasem pozwalam sobie na drobny spontan, ale tak jak szybko wchodzę, tak szybko się ulatniam.
Kiedy moja kuzynka ma ochotę wpaść z siostrzenicą też zawsze mam wcześniej telefon.
Mój koleżanki, choć uważam że wpadać mogą do mnie zawsze i wszędzie, również uprzejmie się zapowiadają i za każdym razem pytają czy ewentualnie ogonek pojawić się też może.
I do tej pory tak właśnie się to odbywało, zakładałam zatem że ta właśnie bywa.
Że nie trafiły mi się perfekcyjne koleżanki, że nie jestem traktowana jak delikatne jajeczko z wyjątkową delikatnością i okrywana kloszem antydzieciakowym.

Ale przyszło mi się w zeszłą sobotę z tym boleśnie skonfrontować.
Tym bardziej boleśnie, że usłyszałam ,że to ja jestem oderwana od rzeczywistości i ciężko mi żyć będzie skoro buntuję się wewnętrznie wobec pewnych zachowań nie będąc elastyczną.

Przyjeżdża kupiec obejrzeć samochód. Przyjeżdża z żoną. No skoro Pani ma wozić również swój tyłeczek autem ma prawo je obejrzeć, ma prawo wyrobić sobie zdanie, bo ma prawo mieć wpływ na podejmowaną decyzję. W końcu kasa wspólna. Rozumiem, akceptuję, popieram.
Ale na tym był koniec wspólnego zrozumienia. Wiem, bardzo niewiele, ale pozwólcie że się z tego wytłumaczę.
Kupiec, choć jest powiedzenie "nasz klient nasz Pan", przede wszystkim jest człowiekiem, osobą którą zasady dobrego wychowania powinny obowiązywać również podczas transakcji zakupu.
Nikt nie chce kupować kota w worku. Zdaję sobie z tego sprawę. Kupując samochód możemy chcieć zobaczyć jak chodzi, jak działa silnik, może nawet usiąść na fotelu kierowcy. Nie zabraniam. Ale nie akceptuję również sposobu w jaki miało to miejsce w tej konkretnej sytuacji.
Małżonka, która wbrew moim wcześniejszym założeniom ewidentnie była niezainteresowana samochodem, stała tak sobie stała i nagle rzuca w stronę męża "no się przejedź"
Mąż, jak przystało na dobrze wychowane kochanie natychmiast odwróciło się w moją stronę z zapytaniem czy jadę z nim.
No dla mnie WOW. Może jestem wymagająca, może jestem staroświecka, może mam zbyt wygórowane oczekiwania co do poziomu kultury obcych, ale według moich standardów było to zachowanie niegrzeczne.
Ja nie mam obowiązku dawania obcym auta, nawet potencjalnym kupcom. Ja mogę włączyć mu silnik i otworzy maskę, ja mogę go przewieźć, ja nawet mogę pozwolić mu trochę poprowadzić, ale to jest tylko i wyłącznie moja dobra wola to absolutnie nie jest mój zakichany obowiązek.
No i ta forma.....
Nie było, "czy możemy się przejechać?", "czy nie mam nic przeciwko abyśmy podjechali kawałeczek?", nie było pytania "czy mógłbym poprowadzić auto?"
Pani zadecydowała że Pan się przejedzie i dali mi szanse uczestniczenia w tym jako widz.
No czepiam się? Tak to się normalnie odbywa?
Ja kupiec, ja pan, ja teraz jechać samochodem???!!!
Idźmy dalej.
Pan postanowił przejechać się w kierunku Piły..... zdecydowanie dalej niż pierwsze skrzyżowanie i po nim wybitnie dogodne miejsce do zawracania. W końcu bak pełny, bez nadzoru, można jechać. Kiedy po długiej chwili wrócili, Pan łaskawie kluczyki oddał a Pani udała się w kierunku własnego samochodu..... po dzieciaka.
Choć uważam, ze targane trzylatka na oglądanie samochodu jest nieporozumieniem i grubą pomyłką, choć uważam że zaskakiwanie dodatkowym gościem jest nietaktem, szczególnie że dzieciak mógł zostać z ciocią i kuzynostwem w Pile, swoje pomyślałam, ale bez słowa Panią +1 do domu wpuściłam, drzwi za nami zamknęłam i nieco zirytowana udałam się na górę.
Oczywiście nie obyło się narzekania na samochód, bo to lakier odchodzi, możnaby tam coś doszpachlować, a najlepiej to do lakiernika z autem pojechać bo i rdza gdzieś wyszła- a to są koszty dodatkowe. No tak,  w końcu auto za 2 tysiące to jak nówka spod igły być powinno.
Może jakby się zeszło z ceny na 1300-1500 złotych Pan już podkreślać że i tak prezent nam robi na auto się decydując, już by nie musiał, a tak swoje trzeba powiedzieć.
I gadaj człowiecze. Wolność słowa mamy, demokrację, klepać możesz co ci ślina na język przyniesie. Nie zabronię, nawet głośno nie skrytykuję. Gościem rodziców jesteś, masz prawo gadać. W ciszy to zniosę.
Ale aktywuje się dzieciak. A tu pluszaków brak, resoraków brak, klocków brak, nawet kredek brak. Za to są kotki !!!!!!!
Genialna zabaweczka dla trzyletniego dzieciaka. Mięciutki jak pluszak, ruchliwy jak resorak, kreatywny jak klocki, daje tyle możliwości co biała kartka z kredkami. Trudno o lepszą zabawkę.
I myślę tak sobie, że będąc matką, z dzieciakiem w gościach, na widok zwierzaka zapytałabym czy można go dotknąć, można pogłaskać, można podejść. Nie tylko z dobrego wychowania, nie tylko z szacunku do samego zwierzaczka, jego właściciela, ale nawet samego bezpieczeństwa. Nie każdy pies, nie każdy kot ma ochotę i cierpliwość bycia maltretowanym.
I znów podeprę się swoim dotychczasowym doświadczeniem - rodzinne dzieciaki zawsze wiedziały że zwierzątek się nie rusza. Można dostać pozwolenie na pogłaskanie, ale bez tego nie podchodzi.
Gościnne mamusie też dziesięć razy powtarzają, ze kotków się nie rusza.
Ale nie ten gość i nie tym razem.
Zresztą czego ja oczekiwałam. Skoro teraz się przejadą cudzym autem to i teraz można się pobawić cudzym kotem.

Po raz kolejny zatem zapytam, czy to mnie przyzwyczajono do rozpusty i luksusu? Czy cudzą nadkulturę i nadwyraz dobre zachowanie mylnie ustawiłam w swojej głowie jak normę i obowiązujące zasady?
Czy jestem jak ta konserwa, sztywna, cierpka i nieelastyczna oderwana zupełnie od rzeczywistości?
Odludkiem, odseparowanym od społeczeństwa, nie nadającym się do życia stadnego?
Aspołecznym dziwolągiem?