Jaka ja byłam głupia !!!
Godziny przed komputerem w poszukiwaniu odpowiedzi czy Panna młoda sobie życzy mojej skromnej osoby na uroczystości czy nie.
Osobista, prawie życiowa porażka bo nie zdążyłam wrzucić do pamiątki losów na szczęście.
Nie wspomnę o łamaniu przepisów żeby na ceremonię zdążyć, ale powiedzmy ze to była już tylko i wyłącznie moja wina.
Za to jak najbardziej mogę wspomnieć o rozterkach po ceremonii. Czy te łzy w oczach i wyartykułowane zaskoczenie były może spowodowane pozytywnym zaskoczeniem z powodu mojej obecności? Czy naprawdę pannie młodej zrobiłam taką przyjemność? Czy ją ucieszyła tak moja twarz?
Dziś z czystym sumieniem mogę powiedzieć - idiotka ja.
Naiwna kretynka szukająca na siłę, wbrew wszystkiemu, pozytywów u innych.
Bo para młoda była zbyt zdenerwowana i przejęta tego dnia, bo świadkowa mała tyle na głowie, bo pojawiając się na ostatnią sekundę w zasadzie nie daliśmy rodzinie przygotować się psychicznie na naszą obecność, bo zamieszanie, bo chaos.....
Bla, bla. bla.......
Oczywiście para mogła być stremowana (i odrobinę zblokowana), oczywiście nasza obecność mogła zaskoczyć wszystkich, także rodziców panny młodej (choć Ci mieli na głowie dużo mniej tego dnia) i oczywiście że panował tam wielki chaos i choć uważam, że są ludzie którzy i w takiej sytuacji świetnie umieliby się znaleźć, od mojej wymagałam tylko przyzwoitości.
I nie koniecznie ad hoc. Gdy opadły już emocje, gdy opadło podekscytowanie.
Niektórzy z Was zapewne chętnie powiedzieliby że po co tam lazłam skoro teraz mam wobec młodych jakieś oczekiwania. Od początku zasady były jasne. Zostałam zawiadomiona, więc przymusu pojawienia się na uroczystości nie było.
Oczywiście że nie było, oczywiście także że nie mam jakiś oczekiwań.
Nie czekałam na kosz kwiatów czy ogromniastą bombonierkę z podziękowaniem że wielmożne Państwo zaszczyciło parę swoją obecnością podnosząc prestiż całej uroczystości, stwarzając przy tym ogromną niespodziankę pannie młodej doprowadzając ją do łez.
Nic z tych rzeczy. Liczyłam jednak na to, że jako kuzynka pierwszej wody, skoro byłam na jej ślubie znajdzie chwilę żeby wpaść i "przy okazji" przedstawić męża, przy okazji zaprosić na zapoznanie do siebie, lub umówić się na zapoznanie ma się na piwo / lody / lampkę wina, gorącą czekoladę na mieście.
Czy to dużo?
I tu, korzystając z okazji, chciałam powrócić do praktycznych rad dla przyszłych małżonków.
Ślub cywilny, pomimo wielu, wielu wad, ma jedną przewagę nad ślubem kościelnym.
Podczas gdy w tym drugim przypadku wszystko po ceremonii zaślubin, bez względu na pogodę, odbywa się na wolnym terenie, czasem bardzo dużym i rozległym, trudno byłoby młodym nawet próbować zapanować nad tłumem gości. W zasadzie jest to niemożliwe, o jakiś przemowach czy podziękowaniach nawet nie ma co myśleć.
Urząd Stanu Cywilnego natomiast daje nieograniczone możliwości.
Zatem droga Młoda Paro,
jeśli decydujecie się na ślub cywilny pamiętajcie że po złożeniu życzeń Wasi goście z kieliszkiem szampana grzecznie i miło będą czekać na gest Wasz, lub Waszych świadków.
Proszę przygotujcie się na taką ewentualność.
Nie każę Wam przygotowywać czterostronicowego orędzia czy prezentacji w power point'cie, nie oczekuję błyskotliwych przemówień pełnych zabawnych anegdot. Nie każdy złotoustym jest, nie każdy też musi nim być.
Uważam natomiast, że to fantastyczny moment żeby podziękować zebranym za przybycie, za uczestniczenie w tej tak ważnej dla Was chwili. Szczególnie jeśli wśród gości znajdują się osoby których nie spotkasz w pracy, nie miniesz na uczelnianym korytarzu, nie wpadniesz na nich w osiedlowym sklepiku. Być może to jedyna okazja żeby im podziękować (szczególnie gdy nie macie najmniejszego zamiaru specjalnie się z nimi spotykać).
Nie kosztuje to wiele, a gwarantuje Wam że wywoła uśmiech i serdeczność przybyłych. Jeśli sami nie czujecie się na siłach żeby publicznie przemówić, użycie do tego świadków też nie będzie źle przyjęte. To malutka rzecz, a ogromnie cieszy.
Drodzy rodzice Młodej Pary,
nawet jeśli jesteście największymi zazdrosnymi i zawistnymi burakami na świecie, na te pół godzinki wznieście się ponad swój poziom. To tylko dwa kwadranse, a pomijając całą ceremonię, jakieś piętnaście minut.
Naturalnym jest, że jako pierwsi staniecie do kolejki z życzeniami i jako pierwsi będziecie mieli to za sobą, zatem sporo wolnego czasu do toastu czy podziękowań.
Stawanie w tym czasie dupą do całego przybyłego towarzystwa i oglądanie w pierwszym rzędzie kolejnych pleców składających (niesłyszalne i tak dla Was) życzenia nie jest widokiem intrygującym, którego nie sposób sobie odmówić.
Schowajcie zatem swoja dumę i tony zawiści i zachowajcie się na poziomie.
Podejdźcie do gości, uśmiechnijcie się, zagadajcie, przywitajcie, podziękujcie za przybycie (nawet jeśli liczyliście że się nie pojawią). Szczególnie do tych gości, którzy na wesele nie zostali zaproszeni. Na pozostałych wpadniecie jeszcze czterdzieści siedem razy podczas ślubnej imprezy, będzie mnóstwo sposobności na krótką pogawędkę. W przypadku tych, okazji na wymianę uprzejmości w najbliższym czasie może nie być. Naprawdę warto ten czas wykorzystać elegancko i z klasą.
W mojej sytuacji tak się nie stało....
Para Młoda, pewnie z powodu braku doświadczenia w tym temacie, nie przygotowała się do szapanowych toastów/podziękowań. Poszli na żywioł i być może ze względu na nieoczekiwanie wysoką frekwencję z swoimi gośćmi zdążyli tylko podzielić się tym zaskoczeniem.
Rodzice Panny Młodej uznali że mimo wszystko plecy życzących są dużo ważniejsze i ciekawsze niż wymiana dwóch zdań z własną rodziną i znanymi zawiadomionymi.
Myślałam że refleksja przyjdzie chociaż w dniach następnych. Już bez emocji, bez presji, bez zaskoczenia, na spokojnie przemyślą wszystko i się zrehabilitują. Byłam pewna że w najbliższych dniach młodzi sami, czy z rodzicami, pojawią się w moich drzwiach. Tak wpadając niezobowiązująco w odwiedziny do rodzinki. Na kawkę z paczką Delicji lub bez.
Nie wpadli.
Nie umówili się też na mieście.
Tak naprawdę w ogóle się nie skontaktowali, choć od ich ślubu minęło kilka rodzinnych uroczystości, na które mogli przyjechać.
Za to ostatnio dowiedziałam się że dzień po własnym ślubie, młodzi z rodziną pojawili się w gościach (czy bardziej na własnych poprawinach) u wspólnej ciotki. Starej, wrednej jędzy mieszkającej 600 metrów ode mnie.
Można i tak.......
W końcu ja im spadku nie zostawię.......