Wypadałoby chyba powiedzieć kilka słów o "Kopciuszku". Jakoś tak się złożyło, że nie było okazji ogadać tematu świeżo po seansie (przynajmniej nie w komplecie), a po drugie mijają 24 godziny więc można złapać odrobinę dystansu i świeżym, neutralnym wzrokiem spojrzeć na to dzieło. Oczywiście liczę na wymianę zdań i bardzo aktywną polemikę :).
Zacznę od wrażeń pozytywnych, niech szklanka będzie do połowy pełna.
Do kina poszłam z tabula rasa. Żadnych trailerów, galerii, opisów, komentarzy czy recenzji. Żadnych reżyserów, aktorów, twórców muzyki. Nic, zero. Do tego stopnia że jadąc do kina zastanawiałam się czy to przypadkiem nie będzie w 3D.
Jakaż radość mnie ogarnęła gdy oczy ujrzały na ekranie Robba Starka z Winterfell. Myślałam że po jego nagłej, nieoczekiwanej, tragicznej śmierci długo się nie zobaczymy, a tu taka niespodzianka. No radzi sobie chłopak, muszę przyznać. Jak mu zupełnie nie wyszło objęcie tronu siedmiu królestw, bądź tylko północy, to sobie chłopak zorganizował zupełnie inne królestwo, dużo lepszy zamek, bardziej znośny klimat, a przede wszystkim bardziej twarzowy kolor garderoby. Błękity, turkusy i nasycony niebieski to zdecydowanie kolory pasujące do jego oczu w odróżnieniu od szaro czarnych futrzysk, jakie zdarzało mu się przywdziewać jeszcze nie tak dawno.
Zjawiskowe wręcz kreacje macochy pewnie prosto z wybiegów. Odważnie współczesne, nadające smaczku filmowi, w jakimś stopniu współgrające nawet z garderobą córek, równie daleką od dworskich kanonów mody. Unowocześnione lata 70-te w sukienkach złych sióstr były również do schrupania. No a suknia panny młodej.... Mmmmm...... Szkoda że nieco odpustową niebieską bezę pokazywali z pół godziny a na najpieniejszą suknię poświecono tylko mrugnięcie oka :(
Trzewiczki to także pełne zaskoczenie. Idąc do kina myślałam że na nogach Kopciuszka zobaczę, szczególnie modne na chwilę obecną, przeźroczyste czółenka. Kiedy na ekranie po raz pierwszy pojawiła się Cate Blanchett stawiałam na Louboutin'y, czy szpileczki Manolo Blahnik, które powinny pasować do księżniczki. Na szczęście dla mnie Disney zdecydował ze to i tak za mało i postawił na przepiękne, przezjawiskowe, przecudowne i przebajeczne, szklane trzewiczki. Cudo i magia. Obiekt mych marzeń.
Wróżka, a dokładniej konsekwencje jej niekoniecznie przemyślanych i spontanicznych działań to kolejny mocny punkt tej historii. Przynajmniej dla tej dojrzalszej części widowni.
Ale chyba najmocniejszym elementem tej całej historii są recenzje filmu w internecie.
Cudo kinematografii, świeże, olśniewające, młode i innowacyjne spojrzenie na dwustuletnią bajkę. Jest tam pasja, tam jest przekaz, jest tam humor, życiowa prawda. Film uniwersalny i dla pieluchowca i ryczącej czterdziestki, każdemu niesie właściwe wiekowo przesłanie, jednym słowem, dla każdego coś dobrego. No i ta gra aktorska - godna przynajmniej oskarowych nominacji. Grzech do kina się nie wybrać.
Taaaaaaaaaaa
I na tym koniec cukru w cukrze.
Po pierwszych pięciu minutach siedzenia na kinowym krzesełku wiedziałam już że to nie film dla mnie. Pozostawało tylko zdecydować, czy po prostu jestem już za stara metrykalnie, czy zbyt cyniczna życiowo. Dziś odpowiem, ze ani jedno, ani drugie. To po prostu kiepski film był.
Początek, dałabym głowę wyciągnięty z Pana Tadeusza. Wajda dobrym reżyserem jest, oskar za całokształt odebrał, ale żeby zaraz taka zrzyna??
No widzę Zosię jak do ptactwa w koszulinie po kładce na ogród leci. I gąska, i kurka i ptaszek i kózka i myszka i taniec z tatusiem na nóżkach i podskoki na łączce. A na koniec wymiot. Skoro wprowadzono do historii narratora to po chusteczkę takie niepotrzebnie przeciąganie tej mdlącej słodkości. Ani to nie ma wpływu na dalsze losy bohaterów, ani to nie buduje żadnego napięcia. Może i trzylatek wybitnie inteligentny nie jest, ale wystarczą dwa obrazki głaskania króliczków i głos informujący że Elli miała dobre serduszko i kochała każde boskie stworzenie żeby wiedzieć że główna bohaterka pozytywną postacią jest. Koniec, kropka.
Za to chwilę później czuję wielki niedosyt podczas wprowadzenia do życia naszej biednej półsierotki, macochy i dwóch jej córek - a umówmy się, ma to kluczowy wpływ na tą historię. Ni z gruszki, ni z pietruszki, w zasadzie dorosłej dziewczynie, ojciec komunikuje że czas na matkę macoszą. Ale że co??? Ale skąd??
Królewskie dekrety nakazujące bezwzględne posiadanie matki dziewczętom w wieku rębnym?
Potrzeba damskiego wsparcia i rady przy wyborze kandydata na męża dla córci?
Może obawa przed przeprowadzeniem rozmowy uświadamiającej o kwiatkach, pszczółkach czy antykoncepcji i życiu seksualnym?
A może tatuś po prostu przestaje sobie radzić z narastającą własną chucią, powodując pogłębiającą się frustrację i czas mieć pod rękę panią do chędożenia?
Bo o miłości to się tam nawet nie zająknął.
Tak czy owak nowa rodzinka pojawia się na ekranie, jak wspomniałam olśniewająca kostiumowo. I szkoda tylko że odstaje od całej reszty do ostatnich minut filmu. Zarówno na tym kopciuszkowym zadupiu, jak i dworze królewskim wśród dam i innych wysoko urodzonych. Taki malutki tyci zgrzycik.
No i pierwsza duża scena dorosłej Elli - niech mi ktoś powie po jaką cholerę kazali jej lecieć, jak temu cielakowi, przy ojcowym powozie cztery razy łapiąc ojca za łapsko. Jeśli musiała być ta wielka miłość do ojca koniecznie z kontaktem cielesnym ukazana, można było pociągnąć Kopciuszka przy powozie, ale do pierwszego puszczenia ręki. I pozostawić ją tam na środku drogi, szlochającą czy szlochająco-machającą do oddalającego się ojca. Mogła nawet pobiec za karetą. Ale ZA ODDALAJĄCĄ się coraz szybciej karetą, a nie brykając przez cały dziedziniec równo z zaprzęgiem koni. Kopciuszek to nie cyborg, ironwoman czy olimpijska sprinterka na dystansie sześciuset metrów.
Ucieszyłam się też na niespodziewane u Disney'a nawiązanie do gałązki jako prezentu z podróży ojca jaka jest w oryginale. Tam zamiast wróżki właśnie zasadzony na ojcowym grobie patyczek staje się jej powiernikiem, wróżką garderobuszką i drogowskazem dla księcia. Czyżby ekipa zdecydowała się na ekranizację bliższą oryginału?
Nic z tych rzeczy. Gałązka owszem dotarła do rąk Kopciuszka, ale na tym jej rola się zakończyła. Pannica suszka do serca przytuliła, załkała a ciężką robotę wróżka i tak wykonać musiała. TO po co w ogóle zaczęli ten wątek??
A skoro o wróżce już mowa.... O ile pamięć mnie nie myli wróżka chrzestna jasno się wyraziła że aby stworzyć jakieś cudo musi mieć bazę. Dlatego właśnie potrzebowała dyni, myszek, jaszczurek czy kaczki. Trudno zrozumieć istotę samej magii, ale założenie "coś z czegoś" jest jasne, klarowne, a nawet na swój sposób logiczne. W takim razie skąd szklane pantofelki??
Nie stworzono ich ze schodzonych balerinek, nie powstały również z wieczornej rosy. Powstało coś z niczego. Jakim sposobem?
Pójdźmy dalej, cała magia z ostatnim wybiciem północy miała zniknąć. I zniknęła - znów z wyjątkiem pantofelków. Dlaczego one stały się akurat jedyną stałą magiczną rzeczą nieulegającą działaniu upływu czasu? Głupia nie jestem, zdajęsobie sprawę z tego, że to jedyna rzecz za pomocą której książe może ukochną zidentyfikować, ale same przyznacie że wcale się to kupy nie trzyma.
A to jeszcze nie koniec kontrowersji wokół tajemniczego obuwia. Ze względu na dubbing, nie wiem jak brzmi oryginał, ale u nas wróżka nieco nieodpowiedzialnie i zupełnie lekkomyślnie wypeplała że stworzyła obuwie nr 37 - jeden z najbardziej popularnych i chodliwych rozmiarów damskiej stopy. Jakoś nie tworzy to wyobrażenia unikatowej i niepowtarzalnej wielkości kopciuszkowej nóżki. Pewnie z jedna czwarta damskiej populacji bez problemu wcisnęłaby swoją girę do takiego obuwia. Więc jak tu znaleźć królewnę........
Mam też bardzo poważne zastrzeżenia co do zachowania tej skromnej, czystej, delikatnej, niewieściej duszyczki w obecności księcia. Dziewczę jest dużo bardziej pobudzone niż Anastasia w czerwonym pokoju Christiana Greya. Dzieciaczki na szczęście nie zarejestrują w głowie falującej w dużo za szybkim tempie klatki piersiowej (z wyeksponowanym niepotrzebnie biustem w gorsecie) która obnaża w ten sposób spore podniecenie dziewczyny, ale i tak uważam to za zbędne w familijnej produkcji. Pochwalam że Kopciuszek na widok księcia nie pokrywa się pąsowym rumieńcem od czubka głowy po stopy, nie wbija wzroku w podłogę, nie dyga z uniżeniem, nie ucieka od jego wzroku, to wielki krok w emancypacji kobiet, ale żeby się tak zaraz podniecać???
Prawie nic nie mówi tylko siedzi czy stoi dyszy i dmucha żar z rozrzanego jej podbrzucha bucha.
Spotkanie z księciem podczas polowania również nie zrobiło ma mnie żadnego wrażenia. Zakładam że to podprogowy pokaz asertywności, a nawet feminizmu w wykonaniu Kopciuszka - myslę że to jest ta bryza świeżej krwi i innowacyjności na którą powołują się opiniotwórcy. W końcu silna kobieta przewraca porządek świata głosząc tezę że jeśli coś się robi bo się robi nie znaczy że trzeba to robić. Jednak zrobiono to tak subtelnie że przynajmniej dla mnie prawie niezauważalnie.
Żeby dalej szukać dziury w całym do nudnych i niepotrzebnych wątków, które w ogóle nie mają wpływu na fabułę (przypominam o tym słodkopierdzącym dzieciństwie, czy historii z pośmiertnym prezentem z gałązki) dołączę pozbawione sensu kardy schodów prowadzących do zamku. Czy były symbolem długiej i ciężkiej drogi jaką Kopciuszek musiał przebyć by dostać się do zamku i zaznać szczęścia? Nie sądzę. Czy przeszkodziły lub pomogły w ucieczce? Nie sądzę....A można było w to miejsce rozwinąć wątki które rozwinięcia potrzebowały.......
Nie skrytykowałam jeszcze księcia... ale nie martwcie się, nie wiąże mnie solidarność plemników. Po prostu grzecznie czekał na swoją kolej. W końcu wszystko i tak dochodzi do niego z pewnym opóźnieniem. Do tego stopnia że zastanawiam się czy to nie jest jakiś genetyczny feler.
Bo tak na chłopski rozum. Jest facet. Umówmy się książe - bardzo odpowiedzialny, dojrzały, honorowy. Państwo i jego mieszkańcy są dla niego priorytetem i jest w stanie ponosić za nich i dla nich najwyższe koszty łącznie z osobistymi.
Zdarza się jednak tak, że podczas pewnego polowania spotyka kocmołuszka na koniu w którym zakochuje się od pierwszego widzenia i który przewraca jego świat do góry nogami. Trafiony zatopiony. Żeby ujrzeć ukochaną po raz drugi, żeby poprosić ją o rękę i poślubić, facet urządza największy bal jaki królestwo zapewne widziało. Tak na marginesie sala balowa była nieco pustawa. Szkoda że Disney żałował kasy na statystów. Przy rozbuchanych krajobrazach, wielkich dworach z majestatycznymi pałacami i niekończącymi się do nich schodami pustawa sala wyglądała więcej niż tandetnie. Wracając jednak do opóźnionego. Naraził się ojcu decydując samodzielnie o ożenku ze zwykłą dziewką, wydał kupę kasy na bal, ma w zasadzie jedną, jedyną i ostatnią szansę żeby dziewczynę spotkać i usidlić. Szczęśliwie wybranka się pojawia, akurat na pierwszy królewski taniec, tańczą więc, rozmawiają, są sam na sam w królewskim pokoju, romantycznie udają się do zaczarowanego ogrodu (i znów widzę dużą inspiracje polskim reżyserem - tym razem jest to Agnieszka Holland). Wybija północ, dziewczyna podnosi tyłek z huśtawki, jasno i klarownie żegna się z kięciem i oddala w nieznanym kierunku (czyli na te głupawo długie schody). Co na to Panicz? Stoi, patrzy jak sroka w gnat, głupawo do siebie uśmiecha. Zanim informacja dociera co centralnego ośrodka nerwowego, dziewczyna jest już kilka długości dalej. Co za cymbał skończony.
Jest jeszcze niezrozumiały wątek zdradzieckiej umowy pomiędzy macochą a wielkim zarządcą czy jak mu tam.
Babsztyl który potrafił zakręcić tak czystego serca wdowca wokół palca, babsztyl który pozbawił prawowitą dziedziczkę własnego dworku, przy bardzo niejasnej sytuacji osobistej, bo czy wiemy że ta dama wyszła za wdowca? My nawet nie wiemy jak długo dane jej było żyć z tym fajtłapą pod jednym dachem zanim kipnął, nie wspominając o podjętych lub nie krokach formalnych czy intymnych.
Babsztyl który przejrzał nie tylko samego Kopciuszka, ale nawet wszystkie poluzowane deski naj jej strychu nie był w stanie tak się dogadać by skutecznie ukryć pannicę przed przymierzeniem bucika rozmiar 37. Mam uwierzyć w takie niedopatrzenie lub niedostateczne przewidzenie wypadków???
Żeby się już dalej nie pastwić nad każdą minutą filmu wspomnę tylko o sukience Kopciuszka na balu.
Dupy nie urwało. Zwykła pospolita beza z kilkoma tandetnymi motylkami. Takie coś to ja mogę w sklepie kupić. Od wróżki, która z dyni potrafi zrobić karetę oczekiwałabym więcej polotu, przynajmniej na poziomie Elliego Saab. Niby całkiem poprawnie, ale jak na najważniejszą suknię produkcji absolutnie za mało.
Podsumowując - film to strata pieniędzy i czasu.
Dla maluchów dwie godziny czystego filmu plus godzina reklam to za długo jak na grzeczne siedzenie w kinie.
Jak na świadomość, że główny target odbiorców dzieła to dzieci pomiędzy trzecim a siódmym rokiem życia, czyli istoty na tyle niesamodzielne że do kina musza przyjść z rodzicami bajka ma mało, żeby nie powiedzieć że nie ma wcale aluzji dla dorosłych.
Najlepszym podsumowaniem może być reakcja pewnej trzy-cztero latki. Prawie po godzinie trwania bajki dziewczynka zapytała mamę kiedy zaczną w końcu wyświetlać Kopciuszka.
Aniu, ale się pastwisz, to jak patrzenie jak ktoś kopie szczeniaczka :) Fakt, ja poszłam do kina z konkretnymi oczekiwaniami - swoimi dodajmy - i byłam zawiedziona, że nie to dostałam tego co sobie wymyśliłam, ale jak odrzuciłam swoje nastawienie i spojrzałam na film z dystansem stwierdzam, że to piękna bajka, która nie miała być w założeniu niczym więcej, niczym innym, niż piękną bajką.
OdpowiedzUsuńNawet zaskakujące było dla mnie jak bardzo starali się oddać na ekranie klasyczną animację i jak bardzo ten film potrafił być od tej animacji lepszy. Nie starając się przy tym być niczym więcej jak tylko czy aż bajką. Baśnie nie trzymają się codziennej logiki i praw rządzących w prawdziwym życiu. Jak jest dziewczyna to królewna (lub przyszła królewna) jak jest chłopak to królewicz, jak się zakochują to nie w pijaku i puszczalskiej tylko są obije młodzi, piękni, dobrzy ewentualnie jakoś zaczarowani ale , z możliwością odczarowania - bo to bajka :) Od baśniowego królestwa nikt nie wymaga przedstawienia sytuacji polityczno militarnej jeśli nie ma to wpływu na pokazywaną historię - bo to bajka. Od wróżki nikt nie wymaga udokumentowania dlaczego po 12stej znikają czary, skoro tak mówi to w tej bajce tak jest, skoro pantofelek nie znika to oznacza, że w tej historii tylko on odnajdzie piękną nieznajomą z balu:) Ale za to ile napięcia czy Kopciuszek zdąży się wymknąć zanim wszystko zniknie! Fakt, że nie każdy trawi estetykę Disneya gdzie wszystko jest jak tęcza i jednorożce, ale ja to u Disneya lubię, jak chcę innego stylu w rysunku oglądam animacje innej produkcji.
Animowany pierwowzór pod względem fabuły jest płaski jak deska od schodów i nudnawy powiem szczerze, postacie bez jednej głębszej rysy charakteru, książę pokazany łącznie chyba z minutę na ekranie - za to animowane myszy latają w te i z powrotem :P A w tym Kopciuszku każda postać dostała choć trochę życia, swoich uczuć i motywacji w działaniu. Aktorsko bez jednego fałszywego tonu, Kopciuszkowi wierzymy, że jest dobra, bo tak ją wychowali rodzice, księciu wierzymy, że porządny z niego chłopak, macosze wierzymy, że ona wierzy, że musi walczyć o swoje.
W grze aktorki nie widziałam rozbuchanego erotyzmu:) podczas spotkania w lesie jest pewna siebie jeszcze trochę zapewne wzburzona sceną z macochą i tym, że chcą zabić tego pięknego jelenia. No i owszem proste prawdy brzmią banalnie w cynicznym świecie, ale nie przestają być tym czym są. Co może powiedzieć prosta dziewczyna kiedy widzi, że dla rozrywki chcą zabić jelenia? no przecież nie, że prawo tego zakazuje albo że ona zabrana tylko właśnie po prostu że to nie w porządku.
Podekscytowanie Kopciuszka balem widziałam jako podekscytowanie balem:) W końcu ma na sobie piękna suknię, czarodziejskie pantofelki, wygląda jak milion dolarów i ma zatańczyć z Księciem :) Swoją drogą przepiękna scena tańca.
Ogólnie z przyjemnością obejrzę sobie tą baśń jeszcze raz tym razem w domowym zaciszu z kieliszkiem czerwonego wina,
mi się podobało:) ag
Muszę się z Tobą zgodzić, i robię to z przyjemnością. Rzeczywiście zdjęcia do Kopciuszka są bardzo ładne. Krajobraz i całe otoczenie kopciuszkowe prawie bajkowe - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Żadna animacja nie jest w stanie oddać piękna natury, szczególnie gdy ta jest odpowiednio wybrana, a jeszcze dodatkowo odpowiednio skadrowana.
UsuńNie przeszkadza mi przewidywalność charakterów wszystkich bohaterów. Książę ma być dobrym księciem, godnym małżonkiem dla księżniczki. Macocha ma być zawsze zła, tak żeby jej wszelkie niepowodzenia i porażki bez żadnych wyrzutów sumienia mogły cieszyć małego widza, wróżki być muszą, na dodatek czarujące, bo czasem tak trzeba. I tą bajkową logikę kupuję. Nie oczekuję więcej. Mogły być nawet jednorożce, różowe smoki czy pegazy.
Jednak......
Jak wspominałam na seanse przyjdą nie tylko malutkie dzieciaczki nie kumające co oznacza "but nr 37" ale i ich opiekunowie.
I niech wróżka czaruje, niech potrzebuje do tego roślinek, robaczków, zwierzaczków czy przedmiotów. Może też czarować z niczego, ma do tego niepisane wróżkowo-fantasy prawo. Jednak jeśli, co o ile pamiętam miało w filmie miejsce, mówi jasno do Kopciuszka że może zrobić TYLKO coś z czegoś to pantofelki znikąd są zaprzeczeniem jej samej.
W oryginalnej bajce zasady były jasne i logiczne. Ptaszki i ta wspomniana gałązka zrzucały kopciuszkowi ubranie na grób ojca, a ten miał je potem zwrócić. żądnych niedomówień czy braku sensu.
A przecież wystarczyło tylko wyrzucić to zdanie ze scenariusza (zapewniam że nie miałoby to żadnego wpływu na fabułę) zrobić z dyni karetę, zwierzątka pozamieniać w obsługę, dać buciki i nie miałabym się do czego przyczepić :P Wróżka ma prawo czarować, ma też prawo trzymać szklane pantofelki pod sukienką. Zresztą, co chyba nie zostało u nas powiedziane ,a co słychać w oryginale - to jest kopciuszkowa matka chrzestna (w naszej wersji chyba wytłumaczono magię jako ogólną obecność dobrych wróżek). Zatem czy buciki nie mogły być dane jako prezent z okazji urodzin, chrztu czy czegoś tam?? - rozwiązałoby to wszystkie kłopoty. I z tworzeniem czegoś z niczego i kontrowersyjnym nieznikaniem akurat tej części magii
A tak pojawiła się jeszcze jedna kontrowersja, bo jaki cudem magiczne buciki się nie rozpuściły (bo nie miały w co zamienić spowrotem) z wybiciem północy.
Zakładam, że właśnie dlatego żeby nie zamienić się w schodzone balerinki wróżka nie wyczarowała pantofelków z posiadanego obuwia - ekipa filmowa myślała że jest sprytna, nikt jednak nie zadał sobie trudu przewidzenia konsekwencji tego "fortelu" (nieudanego moim zdaniem).
No nie widziałaś tego bardzo szybkiego oddechu? I zapewne nie była to zadyszka po tańcu. Najbardziej rozbudzona to ona była nie na sali, nie w tańcu, a siedząc na ławce w tym zaczarowanym ogrodzie. On stoi, mówi, a ona siedzi i hiperwentyluje.
Scena z jeleniem była OK (czyli neutralna). Dziewczyna lubi zwierzątka, buntuje się zatem przeciw barbarzyńskiemu zwyczajowi polowania z nagonką. Nie będę się czepiać połajaniu chłopaka (przecież nie wie jeszcze z kim na przyjemność obcować, ba nawet gdyby miała się dowiedzieć i tak powinna mu zwrócić uwagę). To był jeden z najlepszych jej momentów :)
Tam chwilę przed ich rozstaniem ona ogólne rzuciła że nie zawsze trzeba robić to co się zwyczajowo robi i to już nie chodziło o samo polowanie, bo oni chwilkę gaworzyli na inne tematy (jak obejrzę raz jeszcze - to spróbuje to wyłapać). I to chyba w tych wszystkich recenzjach było tym uwspółcześnieniem tej historii oraz stawianiem kopciuszka do roli buntowniczki reformatorki :)
A mi się podobało, lekka i przyjemna baśń DG
OdpowiedzUsuńAleż krótko i zwięźle.......
Usuń