środa, 17 czerwca 2015

Odcienie szarości

Jakiś czas temu chwaliłam się Wam że należę do grona tych które Greya nie tylko czytały, ale i widziały.
Tak widziałam, ale postanowiłam dzieło sobie przypomnieć i ten weekend minął mi także pod jego znakiem.
Obejrzałam  go po raz drugi, trzeci, czwarty i piąty.
No dobra. Tak naprawdę pierwsze podejście było mało udane.
Rząd 76,  pełen sikunów z pełnymi pęcherzami, przede mną babsztyl w wielkim kapeluszu, nieco falujący ekran, kiepściutka fonia i jeszcze w takim języku którego ja absolutnie nie kumam. Uparłam się żeby w temacie szybko się zorientować, ale to był błąd. Orientację już i tak miałam po książkach oraz setce trailer'ów w internecie. Absolutnie niepotrzebnie. I nieefektywnie. Na szczęście po tym weekend'zie mogę z pełną świadomością powiedzieć że obejrzałam Greya po raz pierwszy, drugi, trzeci i czwarty.

I nikogo chyba nie zaskoczę mówiąc, że epokowe dzieło to to nie jest.
Ale trudno czynić z tego zarzut, skoro producenci wcale nie mieli ambicji stworzenia Kleopatry części drugiej czy re-make'u Przeminęło z wiatrem.
Miało być miło, seksownie a przede wszystkim zyskowo.
I niby tak jest, ale jest kilka ale.
Kiepsko napisana książka na podstawie której kręcony jest film przecież wcale nie musi wymuszać podobnej kiepskości na szarym ekranie. Szczególnie że książka jest bestsellerem, chociażby grafomańskim, zakładałam że ekipa producencka to nie będzie jakaś piątą ligą tylko ludzie z pasją, doświadczeniem. I wizją.
Sądziłam więc, że nas (oglądaczy) odrobinę zaskoczą i puszczą do nas oczko.
No bo jeśli w Zmierzchu można było wkręcić coś fajnego, czego pozazdrościła nawet sama autorka sagi, jeśli można było odrobinę podkręcić już i tak zacne dzieło jak Władca pierścienia, o Grze o tron nawet nie chcę wspominać, liczyłam na  kreatywność drużyny producenckiej.
Zapewne jednak całą swoją moc i kreatywną siłę wykorzystali na poszukiwanie idealnego mieszkanka dla Christiana (choć bardzo, bardzo wolałabym z przyczyn osobistych żeby był to Christopher :)) i zaraz potem nastąpiło zawodowe wypalenie. Inaczej nie mogę tego nazwać.
Mało tego że nie tylko nie podkręcili scenariusza swoim geniuszem to to co ujęli w dwóch godzinach i ośmiu minutach to dla mnie wyrwane fragmenty nie chcące się za cholerę złożyć w jedną całość. Brak logiki, brak związku przyczynowo skutkowego, zupełny brak poczucia czasu i żadnej prawdy o bohaterach, pomijając gołe ciałko Anastasi i tyłeczka Grey'a.
Pierwszy kontakt bohaterów - rzecz najważniejsza. Bo od tego zaczęła się przecież cała trzytomowa historia.
Oczywiście nie wykluczam że moja pamięć jest ulotna, bądź dobra ale krótka, jednak wydawało mi się, że to ich pierwsze spotkanie było nieco zabawne, ale przede wszystkim rozerwał się tam worek z chemią międzypłciową. On imponował jej wiedzą, postawą, doświadczeniem. ona go nieco rozbawiała. I tak rozpoczął się ich romans. W kinie odniosłam jedynie wrażenie że jej zaimponowało jego bogactwo i pozycja a ona go irytowała brakiem profesjonalizmu podczas wywiadu.
Sławnego upadku nawet nie będę komentowała, bo tylko dla tego filmu powinni stworzyć taką kategorię przy nominacjach do złotych malin.
I tu muszę napomknąć na temat gry Dakoty. Oscarową aktorką nigdy nie była, pewnie nawet nie ma takich aspiracji, ale czy w samej książce nie było wystarczająco dużo odwzorowania się na Belli Swan? Czy Dakota musiała za punkt honoru obrać sobie kopiowanie również gry aktorskiej swojego pierwowzoru? A mówiąc o grze, mam na myśli dwie dyżurne miny z półotwartymi ustami.
Irytowało mnie to, i nadal irytuje.
Grey natomiast jest tak płaski jak bohaterowie disneyowskich kreskówek z lat sześćdziesiątych zanim pojawiła się animacja komputerowa i 3D . No żadnej głębi, drugiego dna, traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa, nietuzinkowej przeszłości, psychicznych przymusów.
Odarto go z całej wnętrzności i tego wszystkiego co stworzyło go takim jakim jest.
Na ekranie, pomijając jego wszechogarniające z każdej strony bogactwo facet nie do zaakceptowania.
Wracając jednak do samego filmu.
Nie mam pojęcia jak to się twórcom filmu dało, ale za cholerę nie czuję tam czasu. Zupełnie. Czy randka w sklepie odbyła się dzień po wywiadzie?
Nie mam pojęcia.
Jak długo para spotykał się zanim doszło do rozstania?
Nie mam pojęcia. Do tego stopnia że nie umiałabym powiedzieć, czy to  był tydzień, miesiąc, czy kwartał.
Kiedy padła z ekranu kwestia, zaraz po odebraniu dyplomów, że Anastasia zna się z Greyem kilka tygodni najpierw zbaraniałam, a chwilę potem szukałam podstępu, bo dla mnie było to ewidentne kłamstwo.
Jak długo zajęło im negocjowanie umowy?
Nie mam pojęcia.
Wszystko zlewa się w jedną nieokreśloną czasoprzestrzeń. Niedobrze.

Zastanawiam się też po co w filmie była ta scena z łazienką. Dla cycek? Nie sądzę, można je obejrzeć w prawie każdej innej scenie. Żeby zareklamować kolekcje kafelek? Chyba tylko dlatego, bo nic innego nie wniosła. A można było spożytkować ten czas na pogłębienie relacji między tą parą. Pokazać jego ludzką twarz w której Ana mogła się zakochać.
Bo oglądając tylko film miałabym nieodparte przeświadczenie że dziewczyna jest jak nasze polskie niedoszłe top modelki które za kilka tysięcy dolarów pozwalają robić na siebie kupę w Dubaju. I nie ważne kto kupę robi ważne ile płaci.
Facet jest chamem, arogantem i zadufanym w sobie egocentrykiem bez grama ludzkich uczuć, na dodatek Pan/dominant w seksie. Nic co możnaby polubić. Nic co możnaby tolerować.
Dlaczego wiec Ana wchodzi w ten układ? Układ, w którym od pierwszego dnia jest tylko nieszczęśliwa. Płacze mamie do telefon, nie ukrywa smutku przed przyjaciółką, jest nieszczęśliwa nawet w jego towarzystwie.
No jak to. Jest fortepian, jest helikopter, jest laptop, samochód, lot szybowcem i weekendowy apartament w Seatle.
Całkiem rozsądny biznesowo układ.
Jedna daje się biczować za 150 złotych za godzinę inna za lot szybowcem. Taka różnica. Kwestia odpowiedniej wyceny.

Hallo!!!!
A gdzie miłość ??!!
A gdzie ogromne uczucie dające,choć złudne ale nadzieje, że może zmienić świat, a przynajmniej naprostować faceta którego się kocha??!!
Uratować go. Ocalić przed samym sobą. Pokazać lepszy świat, wprowadzić w ten świat.
Nauczyć kochania, miłości.
Gdzieś mi to wszystko zupełnie uleciało w wersji kinowej.

Ale jest jedna rzecz która mi się podoba :)
Sceny seksu.
Ta jedna rzecz została dobrze zrobiona.
Nie wulgarnie za to zdecydowanie w kategorii wiekowej +18, jest dominacja, są pejczyki bardzo w temacie (dzięki bogu tutaj nie poszli drogą zmierzchu).
Samych scen nie było za dużo, ale są tak nakręcone że jestem święcie przekonana że samego seksu w tym związku było dużo. I to różnego. Tutaj wielki szacun.

I choć ogólnie moja ocena filmu wypada słabo i bardzo przeciętnie  postanowiłam stać się właścicielką filmu na DVD.
Bo choć scenariusz dość banalny i bardziej dziecięco-bajkowy niż soft porno dla mamusiek jakoś tak strasznie zidentyfikowałam się z główną bohaterką i to nie bez powodu....

A już tak całkiem na marginesie to doszło do mnie że Pięćdziesiąt twarzy Greya ma wiele wspólnego nie tylko ze zmierzchem, ale również z Piękną i bestią. A idąc tym tropem myślę czy i zmierzch nie wziął sobie tej bajki za pierwowzór.
Piękna Bella mieszkała z tatą - matka Any też nie sprawdziła się zbytnio w swojej roli (u Belli S. na czas opowieści też tata staje się kluczowym rodzicem)
Piękna Bella przez okoliczności zmuszona jest do życia z bestią bez manier, bez zahamowani, dosłownie ze zwierzem - Ana też wiąże się z tyranem i "Panem" (Edward też określa się mianem potwora).
Piękna Bella decyduje się żyć z bestią i go resocjalizować, Ana też postanawia być z Greyem licząc na to że go "naprawi".
Nawet obie Panie w pewnym momencie uciekają od swoich partnerów, po to żeby wrócić i ostatecnie ich nawrócić :)
No i trzeba pamiętać że, oby trzy panie są zdecydowanie dziewicami, którym nie w głowie były związki, chłopaki, randkowania, flirty czy seks.

2 komentarze:

  1. Taak, wszystko to prawda :) ale czym byłoby życie bez odrobiny Guilty Pleasures - jestem w trakcie maratonu Zmierzchu i choć ciągle się łapię , że coś nowego mnie irytuje, to coś nowego znowu bardzo się podoba, a poza tym trzeba wyluzować czasami :)))))

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie wierzę !!! :)
    też jestem w trakcie zmierzchowego maratonu. :D :D :D :D
    I jeśli o guily pleasures mowa - są tam sceny które od samego początku po prostu bardzo, bardzo lubię :)

    OdpowiedzUsuń