Dostałam zawiadomienie o ślubie.
Sytuacja niby jasna, niby prosta, a jednak.......
jak to oczywiście u mnie bywa. :)
Zacznę od początku.
Ostatnio znalazłam w mojej skrzynce zawiadomienie o Ślubie. Dosyć późno, bo zaledwie na półtora tygodnia przed uroczystością, ale co się będę czepiać terminów, wredna nie jestem :P. Zawiadomienie wysłała moja kuzynka z pierwszej linii kuzynostwa a dzieli nas dosłownie niecałe 15 kilometrów od drzwi do drzwi.
Żeby sprawę jeszcze skomplikować jest to krew z krwi, nasienie z nasienia wujka "niedokońca szczerego" przy podziale majątku po swoich rodzicach, tego samego, który wyjątkowo wyraźnie zdystansował się i odciął do swojego rodzeństwa, a szczególnie nas.
Gdyby takie zawiadomienie trafiło do mnie od szkolnej koleżanki, ulubionej sąsiadki czy psiapsióły z pracy nie byłoby wątpliwości. Mam ochotę, zakładam mój kapelusz z ponad półmetrowym rondem, ubieram kiecę i do kościoła lecę. Nie mam ochoty, zostaję sobie w domku, spędzam czas nad jeziorem czy szalonych zakupach.
Tak czy inaczej intencja takiego zawiadomienia jest dla mnie jasna. Lubię cię, będzie mi miło jak wpadniesz na mój ślub, ale jak nie masz ochoty lub jesteś zajęta to cię nie znienawidzę i nie będę ci miała tego za złe.
Ale kuzynka? Najbliższa? Zawiadomienie? I to pocztą?
Naszły mnie wątpliwości. Na tyle duże że postanowiłam podeprzeć się wujkiem google.
A tam jeszcze gorzej........
Po pierwsze do tej pory myślałam że na ślub się zaprasza - czyli pakiet kościoła z imprezą weselną i poprawinami, oraz o ślubie się zawiadamia - czyli jest zaproszenie na udział w mszy, życzenia po, i na tym koniec oficjalny (niewykluczone zaproszeni na poprawiny, ciacho w tygodniu czy piwko w pubie). I zamiast sprawę rozjaśnić tą internetową lekturą, jeszcze bardziej sobie to skomplikowałam.
Nie wiem czy wyniknęło to z ubogości używania języka polskiego przez blogerko-forumowiczki, czy znacznej ich nieprecyzyjności w jego używaniu, ale doszłam do wniosku że opcje są trzy:
- zaproszenie na wesele - kościołek, imprezka z żarełkiem i poprawiny (na zaproszeniu jest info o czasie i miejscu ślubu oraz imprezy weselnej)
- zaproszenie na ślub - kościółek, życzenia, do widzenia (na zaproszeniu jest info o czasie i miejscu ślubu), ale chętnie zobaczę cie dnia następnego na poprawinach, albo u mnie na ciasteczku, obiadku, podwieczorku czy winku
-zawiadomienie o ślubie - mam cię w dupie, ale będę udawać osobę kulturalną i na poziomie więc cię informuję że się chajtam ale nie chcę żebyś swoją gębą ruinował/a mi ten dzień.
Przyznaję że czasem opcja nr 2 i 3 są łączone i używane zamiennie, ale nie zawsze, i zdecydowanie z różnymi intencjami. Bo zdarzały się wpisy w których panie wysyłały zawiadomienia/zaproszenia na ślub znajomym, dalekim krewnym i przyjacielom licząc (mając wielką nadzieję) na ich przybycie i wspólne świętowanie przyjmowania sakramentu małżeństwa. Tutaj często dołączane było również wyjaśnienie, że ślub to jednak wydatek, że sponsorowany przez rodziców, więc aby ich nie naciągać na dodatkowe koszty, listę weselną należało okroić do minimum, ale za to z zawiadamianymi często umawiają się na późniejsze świętowanie na poprawinach, w pubach, czy wspominanych już wcześniej zaproszeniach na obiad czy ciasteczko po całym weselisku.
Ale pojawiło się równie dużo komentarzy z informacją że zawiadomienia wysyłane były tylko po to, by nikt z chamskiej i wiecznie narzekającej rodziny nie wypomniał kiedyś że o ślubie nie został poinformowany, ale za żadne skarby nie chce się ich oglądać tego dnia.
I bądź tu mądry.
Z tej desperacji wlazłam na strony ślubnych poradników w poszukiwaniu dokładnych definicji zaproszeń i zawiadomień, zasad ich wysyłania i tego co je różni.
Jeśli mowa tam o zawiadomieniach to pojawiają się zazwyczaj w kontekście znajomych, dawno nie widzianych przyjaciół, dalekiej rodziny czy sąsiadów i powinny oznaczać gorącą wolę dzielenia się wielką radością tego dnia z wszystkimi zapraszanymi i zawiadamianymi.
No po pierwsze z kuzynką pierwszej linii mimo wszystko czuję się rodziną bliską, a po drugie nie mam ani odrobiny odczucia że w moim przypadku jest chociażby lekko ciepła wola dzielenia się tą chwilą z zawiadamianymi.
Niewiele mi to rozjaśniło....
Można się jeszcze postawić w sytuacji teoretycznej panny młodej.
W końcu pewnie przeważająca większość dziewczyn ma taki czas w życiu kiedy przynajmniej zastanawia się nad swoim wymarzonym ślubem.
Ja taki czas też miałam. Dawno, dawno temu, ale miałam. I choć było to z jakąś dekadę temu dobrze to pamiętam.
U mnie od początku huczne i tłoczne wesele odpadało. Nie żebym nie chciała paradować w królewskiej sukni i czuć się najważniejszą osobą na planecie, po prostu górę wzięły względy praktyczne.
Musiałaby być to impreza idealna, perfekcyjna, dokładnie taka jak to sobie wymarzyłam. Od zastawy na stole, kształtu serwetek, koloru świeczek, odległości poszczególnych wazoników i miejsca ozdób na stole, po miejsca wieszania balonów, udekorowania krzeseł czy miejsca dla pary młodej.
Nie życzyłabym sobie żadnej podpitej osoby. Zataczający się wujek czy nieco pod wpływem "odważniejsza" i podnosząca kiecę do góry ciotka mogłaby zepsuć mi humor na cały wieczór, tak samo dzieciary dla których wspaniałomyślni goście weselni zrywali balony niszcząc tak misternie przemyślaną i przygotowaną dekorację sali. Nierozwiązywalnych problemów było więcej. Niedorzeczne skandowanie "gorzko" za każdym razem, gdy któryś z gości poczuje ochotę wychylenia kolejnego kielicha wymuszając jakiś barbarzyńsko grubiański obyczaj całowania się młodych na komendę. Obowiązkowe obtańcowywanie każdego gościa płci przeciwnej. Rozumiem, że ten przystojniak obok mnie właśnie przysięgał przy wszystkich że na zawsze, że do końca życia, że w szczęściu i chorobie i że będę miała setki okazji na wspólne tańcowanie, ale czy nie mam prawa również przetańczyć z nim mojego najpiękniejszego dnia w życiu? Durne, ckliwe i absolutnie nie na miejscu i nie w tym czasie podziękowania dla rodziców. Jeśli kochany poczuje taką potrzebę może całą resztę życia obsypywać teściów kwiatami czy podarunkami za skarb który mu wychowali. Ale na weselu? I potem te zdjęcia czy fragment filmu z wykrzywionymi w grymasie płaczu twarzami, spływającą ze łzami maskarą, obsmarkaną połą marynarki, a jeszcze nie daj Boże wystającą osmarkaną chusteczką z kieszeni, bo kto by w tak wzniosłej i wzruszającej chwili skupiał się na całkowitym i poprawnym schowaniu smarków do kieszeni.
Oczywiście niedorzeczności weselnych mogłabym jeszcze wymieniać ale nie o to w dzisiejszym wpisie chodziło.
Moje zawarcie związku małżeńskiego musiałoby być równie skromne o ile nie skromniejsze niż to o którym zostałam powiadomiona. Dlatego myślałam o naprawdę kameralnej i cichej ceremonii zaślubin, może nawet bez rodziców. Ja, kochany, niezbędni ustawowo czy kodeksowo świadkowie (w tej roli siostrzyczka, przyszły szwagier, najlepszy kumpel czy siostrzany facet) i koniec. Potem obowiązkowy tour po rodzinie, przedstawienie kochanego mężusia i jakiś rodzinny spęd na ogródku a najlepiej dwa dla każdej ze stron osobno. Dla każdego z nas byłby czas poznać dobrze nową rodzinkę a stojąc przy grillowanych kiełbaskach nie miałabym już potrzeby zarządzania, kontrolowania i dążenia do perfekcyjności tego wydarzenia.
Ale zupełnie nie wyobrażam sobie wysyłania zawiadomień o ceremonii i to jeszcze pocztą do bliskiej rodziny nie przedstawiając nawet faceta który ma być drugą najważniejszą osobą tego dnia.
No jakoś mi to nie gra. Na dodatek nadal nie wiem co zrobić.
Zostaje mi postawić się w jej sytuację, choć to trudne, bo od ponad trzech lat nie zamieniłyśmy słowa.
Rozumiem że ślubu w ogóle nie chciała i nie planowała. Uważam że branie go tylko po to by zadowolić rodziców czy jednego rodzica jest kiepskim pomysłem, ale jej sprawa i jej decyzja.
Postawiła na skromne przyjęcie dla rodziców, rodzeństwa, rodziców chrzestnych i dalekiej ciotki, ale za to bliskiej swego końca, z oszczędnościami na koncie. Zostaje niezręczność wobec pozostałego wujostwa i ciociostwa. Udawanie że nic się nie stało byłoby słabe i rzeczywiście wypadało coś zrobić. I zrobiła, wysłała zawiadomienia. Tylko tak naprawdę po co?
Chce zobaczyć rodzinę czy nie chce?
Niestety stawiam na "nie".
Uważam że gdyby naprawdę chciała mieć gości zawiadomionych można było przyjść i przekazać zawiadomienia. Pokazać się, przedstawić połówkę, wyjaśnić że to małe przyjęcie bo nie czas na weselicho (stan błogosławiony), bo na tyle spontaniczna i szybka uroczystość że nie było miejsc na huczną imprezę, bo chcą po cichutku ale będzie miło jak rodzina się zjawi w urzędzie sanu cywilnego (niepotrzebne skreśl).
Gdyby nie chciała gości też można było się zjawić osobiście. Oczywiście wymagałoby to więcej odwagi stanąć przed ciociunią czy wujciem kuzynką czy kuzynem i powiedzieć: nie zależy nam na waszej obecności, spokojnie zostańcie w domu i uroczystość zignorujcie, zawiadomienie wysyłamy tylko po to żebyście wiedzieli że zmieniam nazwisko czy że zacznę nosić obrączkę na palcu. Ale i tak myślę że mimo wszystko byłoby to lepsze niż zawiadomienie znalezione w skrzynce. Jednak skoro się tam ono znalazło uważam, ze goście będą tam trochę jak persona non grata.
Druga kwestia to co ta non grata ma zrobić. Czy pchać się tam gdzie jej nie chcą, mimo wszystko, na przekór zdrowemu rozsądkowi, czy mieć na to zlew i obejrzeć z przyjemnością powtórkę Project Runway.
Walczę ze sobą nawet w trakcie tworzenia tego wpisu i myślę że wątpliwości nie opuszczą mnie do czasu składania życzeń, albo jeszcze później. Jednak na tą chwilę postanowiłam się tam wybrać.
To że para młoda zachowała się jak najgorsze wieśniaki, i kulturalne prosiaki niekoniecznie musi wymagać mojego schodzenia ma ich poziom kultury, a dokładniej jego brak. Dawno, dawno temu stosunki między nami należały do dobrych, jestem ich rówieśnicą, 15 minut mojego cennego życia mogę im jeszcze poświęcić.
Problemem będzie tylko trzymanie języka za zębami i powstrzymanie się ze wszystkimi złośliwościami które będą pojawiały się w głowie z prędkością światła. Zobaczymy.
Swoja drogą jednego nie rozumiem. Ślubno-weselny biznes jest teraz bardzo modny, bardzo na czasie i powiedzmy że znacznie się rozwinął w przeciągu ostatnich lat. Mamy planowane rozsadzanie gości, prezenty dla gości, coraz częściej barki z alkoholami, nawet dotarła o nas moda na fotograficzne budki. Mamy weeding planer'ów, całe firmy zajmujące się organizacją ceremonii ślubnych a potem wesela , więc jakim cudem nie mamy uporządkowanej i usystematyzowanej kwestii zaproszenio-zawiadomień.
Przecież może być prosto, jasno i czytelnie, bez głupich domysłów:
zaproszenie na wesele -razem z uroczystością zaślubin
zaproszenie na ceremonię - kościół, urząd cywilny
zawiadomienie - nigdzie nie idziesz, zostajesz tylko poinformowany że takie coś ma miejsce.
Dostajesz kopertę, wiesz na czym stoisz, nie trzeba się zastanawiać, myśleć, kombinować i godzinami przeglądać portale ślubne.
Głupie niedopatrzenie czy niedopilnowanie.
A co wy o tym sądzicie?
W sumie ja już się wypowiedziałam, że normalnie kiedy dostajesz zawiadomienie wiesz czego oczekuje osoba zawiadamiająca, np. bradzo dobra koleżanka z pracy biorąc ślub cywilny i przynosząc zawiadomienie spodziewała się nas na ceremonii i dla nas było tez jasne, że nasza tam obecność sprawi jej radość - sytuacja jasna i klarowna :) ale niestety w sytuacji powyżej takiej jasności nie było, szczerze to ja bym na ten ślub nie poszła i nie uważałabym, że przez to jestem niekulturalna i "zniżam się do poziomu" po prostu skoro zawiadomienie było pocztą niepoparte żadną deklaracją ustną, telefoniczną osoby wysyłającej, że chce mnie widzieć tzn, że nie chce. No mi łatwo pisać, bo nie jestem związana ani uczuciowo ani rodzinnie:) ag
OdpowiedzUsuńale nie będę się spierać, o to że pójście było lepszą opcją czy nie było każda opcja oprócz obrzucenia kamieniami zza rogu byla ok;))