No to sobie wykrakałam, a raczej przepowiedziałam ciąg dalszy weselnych kłopotów i dylematów...
Życie.... podobno najlepszy scenarzysta, choć czasem potrafi wypuścić takie gnioty....
Jest sobotnie wczesne popołudnie.
Pogoda piękna, słoneczna, cieplutko. Jadę sobie spacerowo rowerem przez wieś, lekki wietrzyk smaga moją buzię. Prawie idealny relaks. Z ulicy widzę natłok aut przy działkowych ogródkach. Myślę sobie, że ktoś tu organizuje niezłe grill party. Tylu gości. Będzie impreza jak się patrzy, albo jeszcze lepiej. I kiedy już zaczynam wyobrażać sobie tego ogromnego grilla który jest w stanie obsłużyć taką listę gości....ŁUP. Grom z jasnego nieba.
Moim oczom ukazuje się klęczący przy drodze wąsaty Pan, w ręku trzyma wiecheć bardziej świerku niż kwiatków.
I nagle wszystko jasne. Jest sobota - dzień ślubów, a ogródki w sąsiedztwie mają kościółek - stąd tyle samochodów, natomiast wąsaty Pan jest powodem mojego natychmiastowego skoku ciśnienia.
"Brama".
Zjawisko spotkane już coraz częściej tylko na wsiach, choć moim skromnym zdaniem powinno zostać wyeliminowane zupełnie i to w trybie natychmiastowym. Idiotyczny wymysł chyba etatowych pijaczków, który z niezrozumiałych dla mnie względów jest przez ludzi utrzymywany.
Krew mnie zalewa, ale po kolei.
Okazuje się, że wąsaty Pan i tak wykazał się ogromnym zaangażowaniem, bo nie dość że musiał namęczyć się przy zrywaniu gałązek świerku, to jeszcze albo uszczuplił swój zapas przydomowych kwiatów, albo pozwolił sobie na drobną kradzież. Szczęśliwie drobną, bo zaledwie jeden kwiatuszek. Przy okazji, cóż za nowatorskie podejście do tematu ślubnych bukietów. Do tej pory choinkę spotykałam raczej przy wieńcach pogrzebowych, ale kto wie, może właśnie wąsaty Pan stworzył nowy trend we florystyce.
Obok Pana klękają dwaj następni. Już zupełnie z pustymi rękoma. Będę dosadniejsza: na tak zwany krzywy ryj.
Najwidoczniej zamierzali, dla czystego sumienia, podłączyć się pod ten sosnowy wiecheć. W końcu mają kwiaty....
A im dalej jadę, tym tłoczniej przy drodze.
Samotna "bramianka" - cóż może to i niespodziewane, ale jak kobieta jest w stanie poradzić sobie z zatrzymaniem auta weselników dlaczego nie??
Tu już widać, że ogrodowe kwiecie nie było traktowane wersją oszczędnościową. Bukiecik bardziej okazały, nawet przyozdobiony złocącym się zbożem.
Następnie para pijaczków z przeszłością. Ubranie przynajmniej przedwczorajsze ale za to każdy trzyma w ręku po jednej gałązce kwiata.
Dalej pijacki trójkącik, pewnie koledzy od kielicha.
Są także kobiety, zapewne mieszkanki pobliskiego bloku, bo większość z brzuchami utytłanymi od obiadowej mąki, te również poszły na żywioł bo z pustymi rękoma.
I mogłabym dalej wymieniać, bo korowód oczekujących na złożenie życzeń młodej parze był spory i barwny..... zapewne równie spory jak apetyt na darmową wódkę.
Odjechałam stamtąd jak najszybciej.
No nie znoszę tego zwyczaju.
Gdyby kiedykolwiek przytrafiłoby mi się branie ślubu w wiejskim kościółku, daję Wam swoje słowo, zadzwoniłabym po policję i czekała aż cała towarzystwo rozpędzi.
Masz niepochamowaną potrzebę złożenia mi życzeń z powodu mojego ślubu?
Idź do domu, weź prysznic, ubierz czystą koszulkę polo/ bluzeczkę - nie wymagam garnitura/garsonki - przyjdź do kościoła/ USC, wysłuchaj mojej przysięgi, a potem jak wszyscy stań w kolejce i jak przyjdzie twoja pora złóż życzenia, Nie każda panna młoda ma ochotę mieć bezpośredni kontakt z przepoconym sąsiadem/sąsiadką w jeszcze bardziej przepoconych ubraniach i nieświeżym oddechem, a już zupełnie alkoholowym. To MÓJ dzień, MOJE święto, okaż mi szacunek, a nie z brudem za pazurami i tygodniowej koszuli pchasz mi się przed auto torując wszystkim drogę tylko po to żeby dostać flaszkę wódki. I bądźmy szczerzy, mnie to masz głęboko w dupie. Ale nie tylko mnie, są jeszcze moi weselni goście.
I zanurkujmy w bogatym worku doświadczeń gościa weselnego.
Umówmy się, mało kto szykując się na ślub z weselem myśli o napełnieniu brzucha przed uroczystością. Po ludzku nie ma na to czasu
Jest gorączkowe szukanie lokówki/prostownicy po całym domu. Opcja zamienna, wkur***nie z powodu przedłużającej się wizyty u fryzjerki (a zaklinała się na wszystkie świętości że taki kok to nawet kwadransa jej nie zajmie!!!), jest gorączkowe prasowanie kolejnej koszuli, bo kochanie olało wczorajszą prośbę o sprawdzenie czy na pewno ta różowawa koszula nie ma plamy z imieninowego sosu u cioci Zosi. Dodajmy do tego, jak na złość nie wysychające paznokcie, dwa kilo nadwagi, krwawiący piszczel, bo kochanie ponaglało prośbę o wolną łazienkę, a golenie w stresie to nie przelewki. Poszukiwania zaginionych skarpetek, tego pięknego wisiorka, który właśnie został zakupiony na specjalne okazje, ale jakoś nigdzie go w domu nie ma. A jeśli jeszcze istnieje potrzeba/mus zahaczenia "w drodze" o bankomat bo jakoś nikomu nie przyszło do głowy wyciągnąć wcześniej gotówkę do koperty. Sami wiecie...
I jest to opcja bezdzietna, łatwiejsza.
Gdzie tu znaleźć miejsce na pyrki, rozbijanie kotleta i krojenie ogórka na mizerię.
Jeszcze gorzej jest w wersjach wyjazdowych. Tu nawet jeśli jesteś tak zorganizowana że wszystko jest na czas, a nawet przed czasem, to głupio zapytać sąsiadkę, u której zostałaś zakwaterowana o dostęp do jej prywatnej kuchni i garnków, bo masz gotowy obiad w słoikach i chciałabyś to tylko odgrzać :P
I mamy najbardziej autentyczną z autentycznych historii:
Wesele u kuzynki, w mieście. Żar leje się z nieba, na przykościelnym parkingu samochód nagrzewa się jak jajo na patelni, z nieznanych mi przyczyn ślub jest trochę opóźniony. Ksiądz ględzi jak potłuczony, goście w ławkach coraz bardziej zniecierpliwieni i głodni. Mało tego że ceremonia ślubna była opóźniona, to świadkowa zupełnie zapomniała o swoim obowiązku - nie ma ryżu do obsypania pary młodej. Więc wszyscy zamiast już wyjść przed kościół, złożyć życzenia, wsiąść do auta i w końcu rozpocząć zabawę, stoją w kościele jak te palanty i czekają na dostawę kilograma ryżu z pobliskiego sklepu.
A żar się dalej z nieba leje i auta nagrzewają. W końcu ryż dociera, romantyczne fotki przed kościołem zrobione, życzenia złożone, można wsiadać do sauny, bo trudną tą puszkę po całym dniu stania na słońcu nazywać jeszcze autem.
No niestety, nie każdy jest szczęśliwym posiadaczem klimatyzacji w samochodzie (szczególnie sporo lat temu), nie każdy posiadacz klimatyzacji chce jej w taki sposób używać, a nawet jeśli ma i chce, to po dwóch godzinach w czterdziestostopniowym upale auto też potrzebuje czasu żeby do siebie dojść (złapać odpowiednią temperaturę dla klimy).
Goście do aut wsiedli, orszak weselny ruszył.... i stanął. Raczej nie z powodu zamkniętego przejazdu kolejowego, bo takiego nie mijałam w drodze do kościoła, może komuś nawaliło auto. I teraz co? wysiadać? szukać powodu zatrzymania? A jeśli to tylko chwilowe i zaraz kawalkada ruszy dalej? Wtedy już bez nas i reszty za nami. No to siedzimy w tej nagrzanej puszce, auto na gazie i trujemy środowisko. Dłuuuuga chwila mija, ruszamy ponownie i.... ponownie się zatrzymujemy.
Szlag by to trafił.
Schemacik powtórzył się jeszcze trzy razy. Za to już na wyjeździe z rejonu kościoła zagadka tajemniczych zatrzymań okazała się prozaiczna.
Etatowi, zawodowi "bramiarze". Cholera nowa grupa zawodowa na weekendy. Naprawdę.
Siedzi sobie kilku dziadów (bo inaczej określić się tego nie da) na zdezelowanych "krzesłach" po dwóch stronach dróżki z kościoła, na ziemi kilka mini "dożynkowych wiechci" z polnych kwiatów. Już raczej się nie przydadzą bo było przed 19:00, ale że to ma odwagę i czelność stać, a dokładniej siedzieć, tak na bezczelnego?!
Mam uwierzyć że przytargali tam krzesła, przygotowali tyle wiązanek tylko po to by pogratulować jedynie mojej kuzynce zamążpójścia??!! Na pewno !!!!.
I nie dość że bramowi żule potrafią sporo kosztować nie jedną młodą parę, to na dodatek bardzo skutecznie denerwują zaproszonych gości.
Nie potrzeba geniusza żeby do dwóch dodać dwa.
Środek lata, gorącz, upał i trzyczęściowy garnitur na grzbiecie. Koszula zapięta pod szyją, sztywny kołnierzyk, większy lub mniejszy węzeł od krawata (zależne od aktualnej mody). Kryte buty, skarpety. Można się udusić, albo przynajmniej paść z przegrzania. Dobrze jeśli dodatkowo w ręku jest tylko leciutka koperta z banknotami, a co jak trzeba trzymać jeszcze komplet garnków, wielofunkcyjnego kuchennego robota, czy tak modny ostatnio i-robot??.
Bo na ślub to obowiązkowo garnitur z kamizelką na podszewce. I żeby nikomu nie przyszła do głowy wersja przewiewnej i lekkiej lnianej marynarki do równie przewiewnych i lekkich lnianych spodni.
Że przyjemnie? że znośnie? Nie ważne.
Ma być dostojnie, ma być odświętnie, nawet jeśli pod pachami robi się dolina Nilu.
Dobrze. Wytrzymałeś drogę do kościoła, wytrzymałeś ceremonię, wytrzymałeś nawet ustawioną zazwyczaj w słońcu kolejkę do życzeń, a jeśli masz szczęście twoja weselna para została obsypana bez większych konsekwencji ryżem lub papierowym konfetti. Tylko dlaczego musisz jeszcze wytrzymywać niekończące się postoje w nagrzanym samochodzie tylko dlatego, ze ktoś znalazł sobie sposób na darmowe zapełnianie prywatnych alkoholowych zapasów ??!!.
Z paniami wcale nie jest tak bardzo inaczej. Oczywiście zamiast pełnego ogarniturowania Pani może sobie wskoczyć w przewiewną koronkę, delikatny szyfon , tiul czy leciutki jedwab, ale za to w przeciwieństwie do Pana, nie wyjmie z kieszeni chusteczki i nie otrze dyskretnie zroszonego potem czoła (przez pełen maku-up oczywiście) . Nikt również nie zagwarantuje że wraz z odpływem resztek cierpliwości nie spłynie jej z twarzy, tak strasznie dopieszczany w domu przed lustrem, makijaż. I jeszcze na dodatek to koszmarnie przedłużające się stanie w tych weselnych korkach w nagrzanym aucie, zamiast siedzieć już, być może w klimatyzowanej sali weselnej, sącząc prawie lodowate napoje.
Oczywiście kretyński wiejsko-miejski zwyczaj robienia bram nie jest jeszcze końcem świata. Nie zamierzam również go demonizować, czy robić horroru z tego nadprogramowego stania w samochodach, ale....
dorzućmy jeszcze do tego gorącego auta dwójkę dorastających nastolatków którym zdążyły już paść baterie i w i-podach i w i-padach i jeszcze I-phonach na dokładkę.....
Co? Przyjemnie? Komfortowo?
Genialny początek weselnej zabawy.
I to tylko dlatego, że ktoś miał tupet, czelność i brak skrupułów przed naciąganiem, bogu ducha winnych, Państwa Młodych na "połówkę" czy "ćwiartkę".
Życie.....
Taaak zgadzam się z tym w 100%! Jacyś obcy ludzie ewidentnie "po prośbie". Zwyczaj zapewne miał sympatyczniejsze początki, wyobrażam sobie, że życzliwi sąsiedzi zatrzymywali orszak weselny (tymi czasy pieszy lub konny) i składając życzenia parze młodej życzyli szczęścia z sąsiedzkiej życzliwości, ALE dzisiaj to wygląda jak opisałaś :( i szczególnie upalnym latem potrafią takie żulki (bo to właśnie jak zauważyłaś zwykle miejscowy "element" liczący na darmowy alkohol), czy bezczelne dzieciaki krwi napsuć. Ja pamiętam na jednym ślubie na którym byłam, jak chmara takich gówniarzy brudnymi, spoconymi łapami wdzierała się do ślubnego samochodu przez okno wydzierając z podających rąk pary młodej cukierki, drapiąc przy tym i brudząc wszystkiego czego się dotknęli w tym białej sukni Panny Młodej - gorzej to wyglądało niż widziane czasem chmarki dzieciaków oblegające zagranicznych turystów w biedniejszych zwykle egzotycznych dla nas krajach :( aż się miało ochotę potrząsnąć jednym i drugim rozwydrzonym bachorem i zaprowadzić za ucho do rodziców.. nienawidzę tego zwyczaju i na szczęście rzadko mam okazje być tego świadkiem :) ag
OdpowiedzUsuńNo nie! na wyszorowanym, wypucowanym, wywoskowanym aucie brudnych łap bym już nie zdzierżyła. O sukni nawet nie myślę. Co zrobiła Para Młoda?
UsuńU mnie raczej zakończyłoby się to katastrofą i niecodziennym przedstawieniem, ale jak ludzie na żywioł to dlaczego nie ja.
Po co ludzie w ogóle utrzymują tak idiotyczny zwyczaj
ależ mnie rozbawił ten wpis. Jak ja wychodziłam za maz 13 lat temu a pochodze ze wsi to miałam tą przyjemność i zatrzymywani byliśmy chyba ze 20 razy, byłam młoda więc nie dziwiłomnie to wcale, a ni też specjalnie nie denerwowało> Taki zwyczaj, pewnych rzeczy nie da rady zminić. Na szczęście mnie dzieciaki nie dotykały:) DG
OdpowiedzUsuńTo powiem szczęściara :)
UsuńBo raz że bez dotykania, bo dwa że na spokojnie i relaksie, bo nawet i trzy że bez zdziwienia.
A cztery że Cię rozbawiłam :)