Dziś ciężki kaliber.
Najcięższy z najcięższych.
Nachodzą mnie nawet wątpliwości, czy pisać o tym powinnam.
Ale przecież dotyczy to każdego z nas.
Dobrze jeśli tylko raz z nami w roli głównej, to najlżejsza opcja i niezwykle rzadka. Niestety często bierzemy w nim udział nie tylko jako trochę widzowie z boku, ale często jako aktorzy drugoplanowi, najgorzej gdy przypadnie nam rola na pierwszym planie.
Pogrzeb to nigdy nic przyjemnego, ani miłego, nawet dla żarliwych katolików o wielkiej wierze.
Bo cóż nam z tego że najbliższa osoba opuściła nas udając się do lepszego wspanialszego miejsca kiedy my tu musimy żyć dalej, tylko teraz ubożsi o najukochańszych, opuszczeni, bardziej samotni i przerażająco smutni.
Jednak nie o wierze chcę dziś pisać, nawet nie czułabym się na siłach podjąć jakąkolwiek polemikę w tym temacie. Chciałabym za to o czymś bardziej przyziemnym, możnaby powiedzieć prozie życia, która została zderzona z prozą odchodzenia.
I choć z ust bezdzietnej, starej panny może to zabrzmieć mało wiarygodnie, planujcie sobie życie tak, żeby w takich chwilach mieć kogoś przy sobie. I nie chodzi mi tu wcale o niekończące się telefoniczne kondolencje, upewniania iż te dzwoniące dziesiątki osób łączą się z Tobą w bólu, ale o kogoś, kto wsadzi Cię do samochodu, zawiezie do kostnicy, zakładu pogrzebowego, pomoże w zakupie ostatniego krawata czy rękawiczek, pomoże wypełnić druki w ZUSie, zawiezie na cmentarz. Bo co z tego ze masz pod nosem siostrę skoro ani ona ani szwagier prawa jazdy nie posiadają i jedyne co mogą zrobić to płakać siedząc za swoim stołem w kuchni. A niestety, taki mamy kraj, takich rządzących, taki mamy klimat że bardzo często nasi najbliżsi, szczególnie młode pokolenie, w pogodni za lepszymi pieniędzmi, czy w ogóle za pracą, oddaleni są od nas na co dzień niekiedy o tysiące kilometrów i droga powrotna zajmuje im sporo czasu. Dlatego warto mieć kogoś blisko, pod ręką. I bardzo dobrze gdyby była to rodzina, najbliższa, bliska, czy chociażby "pierwsza woda po kisielu".
Dobrze gdy jest to chociaż przyjaciel rodziny czy lubiany sąsiad, choć osobiście wolałabym jednak w takich trudnych momentach oprzeć się na ramionach rodziny.
Co mnie natomiast tak zirytowało, doprowadzając prawie do wrzenia, to po pierwsze facebook'owa żałoba. I to nawet nie w wydaniu żony, córki, syna a bratanki czy bratanka. Nie ogarniam tego, zupełnie.
Jaki jest sens wrzucania tekstu "wujku spoczywaj w pokoju" pomiędzy fotkę dzieciaków na łyżwach z rodzinnego wypadu na lodowisko a polubieniem reklamowego postu z ręcznikami w wydruku 3D.
Na litość boską !!! Czekasz na "like"?, Zresztą jakim trzeba być idiotą żeby like'ować cudzą informacje o czyjejś śmierci.
Czekasz na współczucie? Oczekujesz internetowych kondolencji w komentarzach?
Jak jeszcze przemilczę facebook'owy exhibicjonizm z toną zdjęć "uroczej" małżonki, fotek z kolejnych wspólnych wakacji, a już zawsze zaklikania opcji że jest się na lotnisku, tak publicznego epatowania żałobą nie znoszę.
A pomyślałeś, pomyślałaś jedna z drugim, jak na taki wpis zareaguje wdowa, osierocone dzieci, czy matka która straciła właśnie swojego syna?
Może w tym przypadku jestem bardzo radykalna w swoich osądach, ale dla mnie to już nekropromocja.
Kolejna amerykańska moda - okulary przeciwsłoneczne na pogrzebie.
Choć sama byłam świadkiem kiedy pewna osoba całą mszę żałobną przesiedziała w przeciwsłonecznych okularach, rodziny najbliższej osądzać nie będę. Jeśli tak ma być jej lepiej, bardziej komfortowo, niech będzie.
Jednak chciałabym tu powiedzieć, że przecież nie ma nic złego w tym, że się cierpi po stracie drugiej osoby. I nie ma się co wstydzić płynących po policzku łez, czy podkrążonych oczu. Pogrzeb to nie sesja zdjęciowa, mamy prawo wyglądać na zasmuconych. Nie ma obowiązku wyglądania nienagannie i perfekcyjnie.
Akurat tak się złożyło że pogrzeb w którym uczestniczyłam zbiegł się mniej więcej w czasie z pogrzebem męża wielkiej międzynarodowej gwiazdy - Celine Dion.
I choć zupełnie niepojętym jest dla mnie relacjonowanie pogrzebu komentując w co gwiazda była ubrana, jakiej marki, jaki miała makijaż, to właśnie ta wielka gwiazda, wiedząc ze pogrzeb będzie, nie tylko fotografowany ale i relacjonowany w telewizji, nie wstydziła się swojej nieidealnej twarzy, przecież z wyrytym na niej smutkiem i cierpieniem.
Dlatego nie znoszę kiedy, prawie widzowie - bo tak można nazwać kuzynkę kuzynki wujka od strony ciotki - lezie po cmentarzu w zimowym futrze, rękawiczkach, opasce na głowie i okularach przeciwsłonecznych. Przyjechałaś na pogrzeb żeby się zaprezentować, pochwalić nową chudszą figurą, czy jednak po to by towarzyszyć komuś w jego ostatniej drodze i okazać szacunek jego rodzinie?. Bo trudno go okazać z brązowo złotymi okularami na nosie. Tym bardziej, że żona i dzieci stały nad trumną SWOJEGO męża i ojca bez okularów.
No i ta darmowa podwózka na cmentarz....
W końcu autobus tak czy siak pod kościół podstawiają, więc czemu, przy okazji pogrzebu, nie zabrać się na cmentarz i poodwiedzać "swoich". I autentycznie, mówię co widziałam i słyszałam. Ceremonia na cmentarzu dopiero w połowie a tu z jednej strony:
"Natalka, jak chcesz to sobie tu stój, ja idę zobaczyć jak wygląda pomnik u moich", z drugiej "No, to ja teraz idę ogarnąć nasze pomniki, a ty tu zostań i połóż kwiaty".
Nawet nie wiem jak to skomentować, tak samo zresztą jak dzwoniącego w trakcie księżowej przemowy telefonu, którego "roztropna" właścicielka, ani nie odeszła od grobu, ani nie starała się telefonu odrzucić czy wygłuszyć. Za to bardzo usilnie próbowała doczytać się kto do niej dzwoni. Absurd.
I amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz