środa, 13 kwietnia 2016

Body/ciało czyli polskie bagienko

Dzisiaj będzie znów kinowo.
Ale co zrobić jak w życiu osobistym nędza, rutyna, szarość i nic ciekawego (czy po polsku ;P).
Jedyne co zostaje to kino.

No i tym razem kino polskie.
W końcu trzeba wspierać rodzimą produkcję a jak nie wspierać to przynajmniej  dobrze byłoby się trochę w niej orientować.

To na pierwszy rzut poszło Body/Ciało.
Pomyślałam, że z tak dużą ilością wyróżnień na koncie  zacznę od gwarantującego satysfakcję pewniaka i zachęcę się tym samym do dalszej penetracji krajowych dzieł.
Obejrzałam i mam..... ambiwalentne odczucia.
Nie jest źle, a to w polskiej kinematografii już można uznać to za duży sukces, ale jak na zdobywcę małego ZOO (w końcu ma tyle orłów, niedźwiedzi i lwów) czuję się nim nieco rozczarowana. I co dziwniejsze, rozczarowana ogólnie, za całokształt.
Natomiast z pełną świadomością i odpowiedzialnością mogę powiedzie że dla samej kreacji Mai Ostaszewskiej można ten film obejrzeć.
Co ta aktorka zrobiła ze swoja postacią!!!!...... Rola godna Oskara. Każde jej pojawienie się na ekranie zwiastowało czystą przyjemność dla widza. Dlaczego polskie kino ciągle i niezmiennie tak mało przestrzeni oddaje kobietom? Przecież mamy tyle perełek i diamentów.
I dla mnie w zasadzie filmowa rola "Pani Ani" pociągnęła cały film.
Reszta jest tylko gorsza.
I choć narażam się teraz na bluzgi, hejt i gromy z jasnego nieba, powiem że nie kupuję w tym filmie wybitności Janusza Gajosa. Oczywiście Pan Janusz Wielkim Aktorem jest i nigdy temu nie zaprzeczę, ale odnoszę wrażenie że jego role od jakiegoś czasu są strasznie do siebie podobne. To naturalnie żadna wina Gajosa że polscy  scenarzyści albo produkują w dziesiątkach durne komedie romantyczne, albo marną sensację. A ile razy widzę Gajosa to albo przeklinająca szyszka na wysokim stanowisku albo dojrzały, rozsądny, stonowany, może nawet zmanierowany i zdystansowany do wszystkiego starszy pan. I ani centymetra inaczej. Czy naprawdę w tym wielomilionowym kraju nie ma ani jednego scenarzysty (pisarza) który stworzyłby coś wykrojonego i uszytego na miarę warsztatu i talentu Pana Gajosa??!!
A sam film?
Szaro, buro, ponuro. Zgodnie z polską dewizą "idź na całość" czyli, albo mamy w każdej komedii piękne najnowsze auta, największe i najlepsze apartamenty, nowocześnie urządzane miejsca pracy, piękne buzieńki i ogólnie słodko pierdzącą atmosferę albo totalne bagno, muł i dno. Przesyt cukru w cukrze, choć chyba bardziej na miejscu byłoby stwierdzenie przesyt szamba w szambie.
Pytam po co?
Rozumiem że skoro mamy po jednej stronie Annę, bohaterkę "pozytywną" sympatyczną, pełną nadziei optymistkę, ogromnie empatyczną, pragnącą i głęboko wierzącą w sens  naprawy lub przynajmniej ulepszenia świata to dla kontrastu musimy zestawić ją z brudem, szarością, depresją.
No to mamy Gajosa - Pana Prokurtora-wdowca obcującego na codzień ze śmiercią. Tylko że jak już wcześniej pisałam ten facet ŚWIETNYM aktorem jest i już samym sobą potrafiłby to świetnie pociągnąć i ograć. Ale najwyraźniej nie dla twórców. Dla nich sam Gajos tu nie wystarczył.
Więc skoro jest już prokuratorem to dorzućmy mu sprawy ze zmasakrowanymi zwłokami niemowlaka w publicznej toalecie. A co! Dorzućmy mu wisielców, dorzućmy topielców. Może widz już zrozumie kontrast głównych bohaterów.
Ciągle mało. Jest też wdowcem. W takim razie podtopmy, prawie w szambie, pół cmentarza w tym zwłoki jego żony. W końcu sama strata (zapewne) ukochanej małżonki, obcowanie na co dzień z pomazanymi krwią niemowlaków kabinami toalet miejskich były niewystarczającym wytłumaczeniem zblazowania i wyprania z uczuć głównego bohatera.
Jeszcze wciąż niedosyt.
Widz polski jest albo a) głupi i aluzja musi być naprawdę grubymi nićmi szyta, albo b) uwielbia tarzać się w brudach innych, więc potrzeba szamba więcej.
To jest i córka. Obdarzenie ją katarem, nieszczęśliwą miłością czy niechcianą ciążą to pewnie dla twórców filmu byłoby mało. Choroba nowotworowa pewnie nie byłaby złym pomysłem, ale ohyda w niej jest jakoś tak mało spektakularna. Kroplówka z chemią, podkrążone oczy czy nawet łysa głowa jeszcze zamiast zbrzydzić bohaterkę drugiego planu, cały film, ale przede wszystkim życie Pana Prokuratora mogłaby wzbudzić u widza, o zgrozo, uczucie sympatii i współczucia.
To dajmy bulimię. Choroba na własne życzenie, dość widowiskowa, bo chyba każdy widząc wychudzone kobiece ciało w obleśnie za dużych zwisających z tyłka gaciach, klęczące w wymiocinowych torsjach nad kiblem nie wywoła pozytywnych uczuć. A jak wspaniale podkreśli egzystencjonalną nędzę i taką beznadzieję życia głównego bohatera.
I jeszcze usadowmy ich w fatalnej, obskurnej (i zarzyganej) oczywiście łazience. Obrazek narescie gotowy.
Tylko co z tego, bo kiedy już dochodzi do spotkania i konfrontacji dwóch światów głównych bohaterów, a chyba o to twórcom głównie  chodziło, ja mam dość filmu a dokładniej jego atmosfery. Jestem zmęczona tą beznadziejnością, tą szarością, nakumulowaniem całej nędzy tego świata w tym jednym mieszkaniu. I jeszcze dobili mnie obrazem tańczącej pół toples sześćdziesięciolatki.
I po co?
Żebym sama wylądowała zwracając nad toaletą?
Bo niestety takie miałam odczucia "wspierając" polską kinematografię.
I nawet fajnie ironiczny  koniec, połączony chyba nawet z happy end'em nie potrafił mnie nawet pocieszyć a co dopiero wyciągnąć z tej egzystencjonalnego doła.

I to by chyba było na tyle dzisiaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz