Powiększyła mi się rodzina.
Cuuuuuuuuuudnie !!!!!!
Fantastyyyyyyyyyyyyyycznie !!!!!!
Wspaniaaaaaaaaale !!!!!
Świeeeeeeetnie !!!!!!
WOOOOOOOOW !!!!!!
He ?????
Zanim zaczniecie mi gratulować uprzejmie informuję że to nie moje lędźwie wydały na świat małego człowieka. Nie zrobiły tego również lędźwie mojego rodzeństwa.
Kuzynka wypchnęła na świat swoje potomstwo.
Oczywiście jako prawdziwy Polak powinnam, podłączając się i płynąc w obecnie modnym trendzie nacjonalistycznym, być wyjątkowo szczęśliwą z powiększania się narodu polskiego, bo przecież "...jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy."
Ale tak naprawdę mam to szczerze w dupie.
Mało tego - i bardzo dobrze mi z tym.
Zły ze mnie człowiek?
Zawistna zazdrośnica?
Wredna małpa?
Absolutnie nie.
Pamiętacie moje rozterki spowodowane pocztowym otrzymaniem zawiadomienia o ślubie kuzynki?
To ta sama osoba.
Dziś, z perspektywy czasu i bogatsza o pewne informacje mogę tylko powiedzieć, że takich głupich jak ja to ze świecą szukać.
Nie żałuję wcale że na ślub się wybrałam, natomiast żałuje i to bardzo, całego tego zmarnowanego czasu na przeglądanie kretyńskich stron o ślubach i tych moich jeszcze bardziej kretyńskich rozterek. O wyrzutach sumienia, że nie udało się dokupić losów na szczęście dla młodej pary, nawet nie chcę wspominać.
Po co mi było zastanawiać się sto pięćdziesiąt razy czy panna młoda życzy sobie mnie na ślubie zobaczyć czy raczej nie. Skoro uważałam, że będąc na jej miejscu mi byłoby milej gdyby jak najwięsza cześć mojej rodziny się pojawiła, trzeba było w ogóle o tym nie myśleć, na ślubie się pojawić i czuć się z tym bardzo dobrze.
A że sama kuzynka (wraz z całą rodzinką) nie potrafiła znaleźć się ostatecznie w tej sytuacji..... jej wybór, jej wola i zupełnie nie mój kłopot.
Szczęśliwie dla mnie, za jednym zamachem, rozwiązała mi na przyszłość kłopot z narodzinami dzieci, ich kolejnymi urodzinami, gwiazdorami, zajączkami i komunią. Za to mogę być jej tylko wdzięczna.
O narodzinach jej dziecka pierworodnego dowiedziałam się przypadkiem.
W erze komórek, komputerów, internetu i dziesiątek portali społecznościowych naprawdę trudno jest nie znaleźć do siebie kontaktu. Tym bardziej że rodząca mama ma niezwykle aktywną społecznościowo siostrę. Krowa nie jestem, potrafię wyobrazić sobie że po godzinach mąk i niemalże tortur rodzenia sama matka niekoniecznie ma głowę zaprzątniętą sms'ami czy portalami społecznymi, ale w takich chwilach od tego jest twój mąż, twoja kochająca siostrzyczka/braciszek. Krótka wiadomość że siostra urodziła : dzidziusia / zdrowego synka / śliczną córeczkę czy przesłodką parę bliźniąt nie wymagała aż ta wielkiego zaangażowania czasowego, finansowego i osobistego. Natomiast skoro obydwie nie poczuły takiej potrzeby, dlaczego poczuć mam ją ja.
Byłam już na ślubie. Z szacunku dla Panny Młodej ubrałam się godnie i skromnie (nie w głowie mi były rywalizacje o najpiękniejszy strój - bo i takie rzeczy się zdarzają), specjalnie się dla niej uczesałam, umalowałam, dla niej kupiłam kwiaty i pamiątkę, dla niej przyjechałam, swoje w kolejce do życzeń odczekałam. Żeby było jej miło, żeby poczuła się ważna, żeby nie musiała się za swoją część rodziny wstydzić.
Za to już mężatka, ani nie znalazła czasu, ani zapewne chęci, by się chociaż z gośćmi ślubnymi po weselu skontaktować i choćby podziękować za obecność, o przedstawieniu męża nawet nie wspomnę. Szczególnie że 200 metrów ode mnie organizowała poprawiny-domówkę u naszej wspólnej cioci.
I co?
Ja mam teraz latać po sklepach w poszukiwaniu pieluchowych tortów, pampersów i cudnych śpioszków dla dzieciaka, bo kuzynka która ewidentnie ma mnie w dupie niedawno urodziła??!!
Pojechać, rzucić się w ramiona, gratulować potomka z żarliwością obrończyń krzyża pod pałacem prezydenckim??!!
A dlaczego? A po co?
Nie czuła potrzeby skontaktowania się po ślubie, nie czuła potrzeby przedstawienia męża, nie czuła potrzeby poinformowania że jest świeżo upieczoną mamą a ja mam czuć obowiązek zarzucania ją prezentami, dobrym słowem i ewentualną pomocą?
Bez przesady.
Macie mnie w dupie...... to vice versa.
Tym bardziej że przy obecnym stanie stosunków rodzinnych, które (podkreślam) są takie wyłącznie na ich życzenie i ich postępowanie, po pierwsze - nie będę musiała latać w grudniu po sklepach jak opętana w poszukiwaniu najodpowiedniejszego prezentu dla nowego bratanka/bratanki (obecny zestaw obdarowywanych wystarcza mi w zupełności). Delikatnie napomknę, że jako singielka do tej pory nie doświadczyłam jeszcze nigdy z rąk kuzynostwa podziękowań czy jakiejkolwiek rekompensaty za działalność podarunkową dla ich dzieci.
Bo po drugie, ten sam kłopot zdjęto mi z głowy w sprawie wielkanocnego zająca czy corocznych urodzinek.
I po tzece - nie będę też musiała, patrząc na tą nie do końca piękniutką mordeczkę, rozpływać się w komplementach jakoby to było najpiękniejsze dziecko świata.
Nie będę musiała wąchać jego kupek, podziwiać bekania i zmywać z ubrań efektu refluksu.
Nienajgorsza perspektywa.
Niemniej jednak gratuluje dzieciaczka i życzę wszystkiego najlepszego na przyszłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz