sobota, 19 lipca 2014

Gdzie szukać sprawiedliwości?

no zdecydowanie nie tutaj na tej ziemi.
Po stokroć, po tysiąckroć i po raz milionowy odpowiem - nie tu.
I nawet nie będę próbowała silić się na zachowanie pozorów dziennikarskiego obiektywizmu.
Mam to w dupie. Po stokroć, po tysiąckroć i po raz milionowy.


Mojego malutkiego, biednego kotka znów dotknęła WIELKA niesprawiedliwość, ból i życiowa katastrofa. Ale nie tylko przecież o niego tu chodzi (choć nie ukrywam, że jest mi tak bliski, że jego obecny stan doprowadził mnie do łez).


Dzisiaj w powietrze wyleciało prawie 300 osób. Dumne matki ze swoimi niemowlakami w ramionach, szczęśliwi ojcowie, wesołe, radosne dzieci, które na pewno nie zasłużyły na taki los. Zginęli też single, przed którymi było do ułożenia i zorganizowania całe życie.
I niech nikt nie próbuje mi nawet nawijać o boskim planie, bo słyszałam kiedyś jakże debilną teorię, że "teoretycznie przedwcześnie" z tego świata zabierani są przyszli źli ludzie.
Co to musiałaby być za misterna akcja żeby w jednym samolocie, w tak rozległym przedziale wiekowym zebrać samych 300 przyszłych łotrów i likwidując ich  uratować świat??!!
Więc przerwano życie trzech setek ludzi tylko dlatego że:
po pierwsze, jakiś debil, który najwyraźniej ma kompleks małego penisa, fotografując się półnago na koniu wymyślił sobie powrót mocarskiej carskiej rosji bez względu na koszty i konsekwencje. I zupełnie nie istotne jest to, czy to było jego zlecenie, jego separatyści, czy nawet tylko jego sprzęt dostarczony, wykarmionym na własnej piersi banałami, frazesami i mrzonkami oszołomom. Już jednego takiego zakompleksionego zna historia  i historia też wie, że skutki tych urojeń liczone były w milionach - i wcale nie mam tu na myśli pieniędzy.
po drugie, co jest konsekwencją pierwszego, dlatego że światem rządzi pieniąc i dupy. Tym razem, już bardzo współczesna historia pokazała, jak "wielcy" tego świata okazali się malutkimi, płochliwymi, wszami, okrętowymi szczurami, podkulając ogony przed oszołomem w obawie o utratę brudnych ruskich euro zasilających budżety ich państw przez oszczyknięte, napompowane i pocięte do granic możliwości oligarchijskie puste lampucery.
Bo czymże jest życie 300 osób, wolność i niepodległość małego głupiego państewka gdzieś na końcu świata w porównaniu z prestiżowymi dyplomatycznymi podróżami zagranicznymi rządowymi samolotami, błyskiem fleszy, zainteresowaniem reporterów i wszechogarniającym blichtrem na unijnych szczytach odbywających się w najdroższych hotelach.
Spokojnie, będą focie (może nawet sweet focie- nie byłabym zbytnio zaskoczona), będą uściski dłoni, będą nadzwyczajne konferencje w nadzwyczajnie drogich miejscach, będą kolacje i ...... pierdol*****e, które jak zwykle do niczego nie zaprowadzi.
Ba, pójdę dalej i przepowiem specjalną mszę w Watykanie, prowadzoną przez samego Franciszka, za dusze zmarłych tej katastrofy, gdzie po raz kolejny pierwsze damy będą miały okazję, na forum światowym, z udziałem międzynarodowej prasy, zaprezentować się w konkursie na najbardziej wymyślnego żałobnego toczka, lub najdroższą mantillę czyli żałobną firankę w stylu hiszpańskim.
Durny lud będzie miał widowisko (łącznie z pokazami ostatnich kolekcji), a "wielcy" nie robiąc nic utrzymają swoje stołki, przywileje i kasę.


A ten na górze siedzi i siedzi i NIC.




Wcale nie musi być tak globalnie...
wejdźmy na własne, ciasne podwórko. I znów nawiążę do Pana X, któremu 50 tysięcy nieodprowadzonego podatku do uregulowania po cichu to pryszcz (szkoda, że pryszczem nie było w terminie w którym ten podatek należało uiszczać), któremu zegarki po 30 tysięcy do drobny dodatek do garderoby, o którym nawet się nie pamięta, a matka niepełnosprawnego dziecka za 12 tysięcy rocznie ma żyć, rehabilitować i być jeszcze szczęśliwą.
Wspomnijmy o innych posłankach, które przecież nie tak dawno, w zasiszu służbowych pokoi hotelowych rozdawały partyjne stanowiska i bynajmniej nie dla  zmniejszenia poziomu bezrobocia, nie dla uproszczenia prawa które miało przecież ułatwić życie istniejącym i zachęcić przyszłe firmy do działania czyli zatrudniania czyli polepszenia bytu szaremu człowieczkowi.. Bo nie człowiek się przecież liczy, a następna kadencja, uposażenie, dodatki, komisje jako kolejne źródło dochodów, zaproszenie do "kawy na ławę" "gościa poranka" "loży prasowej" "kropki nad i" "gościa wydarzeń" i każdej możliwej stacji radiowej na dzień dobry bo nowy kolor włosów, nowy zarost, sweterek polowy czy nowy kostium też trzeba pokazać.


Co jest niezwykle smutne, to tej niesprawiedliwości wcale nie muszę szukać w  polityce.


Kiedy akurat w Polsce każdego roku pojawia się ponad 150 tysięcy nowych "posiadaczy" choroby nowotworowej zamiast finansować badania nad skutecznymi lekami firmy wolą inwestować........
w nowy cud marketingowy  - blogerki modowe !!!!!!!!!
Po co wydawać kasę na próby uratowania setek istnień, jak można naładować darmowymi ciuchami szafę papierowej kukły która w głowie ma tyle mądrości co żaba w postaci kijanki (nie wiem czy można nazwać to stadem embrionalnym). W zasadzie koszt produkcji takich ubrań jest "centowy", bo ileż kosztuje pracą małych indyjskich, chińskich czy koreańskich rączek, a sweterek, sukienka czy marynarka mogą pojawić się w towarzystwie torebki od channel czy lubotin'owych szpilek na blogu pozbawionej wszelkiego wyrazu twarzy, o przebłyskach inteligencji nawet nie marzę wspominać, pustej, niewnoszącej nic do życia i świata lalki.
Więc co roku umierają, mądrzy, fajni, zabawni, młodzi, dzieciaki, niemowlęta a "Public" czy inna "Honda"(prawdziwe nazwiska zostały zmienione)  wrzucają na fb fotki z butelką szampana za 600 złotych mocząc tyłki w hotelowych basenach.
A ten na górze siedzi, siedzi, siedzi i...... nic.


I na końcu jest kotek.
Taki malutki, drobniutki sierściuszek. Wyrzucony gdzieś w zimną piwnice zaraz po urodzeniu, straszony i maltretowany przez ambitne pokolenie rówieśnic pustaczków-szafiarek. Wykastrowany, dla bezpieczeństwa rujnych kotek z sąsiedztwa, dla niepowiększania populacji niechcianych sierściuszków. I ten biedny kocurek, który nikomu krzywdy nigdy nie zrobił, doświadczany tak brutalnie przez los, choć spokojnie mogę wymienić to na "ludzi" traci jeszcze ogonek. Bo durna właścicielka postanowiła dokarmić innego porzuconego kota, któremu, jak tym szafiarkom, politykom, managerom (bo celowo ich wcześniej ominęłam) i innym gadom w dupie się poprzewracało i w ramach walki o przywództwo zmasakrował koteczkowi ogonek. Jedną jedyną rzecz, która przynosiła mu tyle radości.
Świat jest do dupy, a i z tym na górze jest kolejny powód do oziębienia już i tak lodowatych stosunków. I na przyszłość niech się nie zabiera więcej za tworzenie czegoś, o czym nie ma zielonego pojęcia. Bo za jego brak kompetencji cenę płaci biedny kotek, rodziny ofiar ataku na samolot, czy miliony niesprawiedliwie doświadczonych przez życie.





wtorek, 15 lipca 2014

Białe kłamstwa

Teoretycznie już nasz stwórca wiedział że coś jest nie tak z jego najwspanialszym dziełem - nami.
Bo niby jaki był powód spisania największych ludzkich przyjemności, utworzenia z nich TOP 10 tych najlepszych, dodania przedrostka "nie" przed każdym z nich i zesłania na ziemię w formie dekalogu, którego każdy dobry człowiek ma bezwzględny obowiązek przestrzegać?
A ponieważ powszechnie uznaje się że 7 jest liczbą szczęśliwą, dlatego: nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu....
Właśnie, czy na pewno?
Kiedy 12 lat po zakończeniu szkoły widzimy w sklepie koleżankę/kolegę który siedział ławkę przed nami na geografii i ewidentnie też nas poznaje ucieczka wydaje się najgorszym rozwiązaniem, wypada więc grzecznie się przywitać. Oczywiście żeby nie wplątać się w niezręczna ciszę następującą po "cześć" często ratujemy się bardzo neutralnym pytaniem "co u ciebie?"
Czy zgodnie z pozycją 7 dekalogu oczekujemy informacji ,ze właśnie wraca ze szpitala gdzie w zasadzie już w stadium agonalnym znajduje się jej/jego chora na nowotwór kości ciotka?
Że ma problem z zapłatą kolejnej raty za mieszkanie, bo nie przewidzieli że równocześnie zepsują im się poważnie dwa auta?
Że zaczyna podejrzewać u siebie znudzenie małżonkiem, bo nie ma jakoś ochoty na seks małżeński, coraz częściej woli  wykręcić się zmęczeniem, odwrócić tyłkiem na drugą stronę łóżka i pomarzyć przed snem o ostrym numerku z kolegą/koleżanką z działu handlowego?.
Właśnie.
Sami słysząc to pytanie też niekoniecznie czujemy się zobligowani powiedzieć, że cholera nie odpowiedzieli już z pięciu firmy do której wysłaliśmy CV w poszukiwaniu pracy, że dwa tygodnie temu porzuciła nas nasza największa i tym razem prawdziwa miłość, co niestety w konsekwencji wrzuciło nas spowrotem w ramiona parszywego nałogu i fajki po raz kolejny są nieodzownym (na dodatek niezwykle kosztownym) dodatkiem do naszego samotnego życia.
 I chyba niekoniecznie takowe wyznania są oczekiwane z naszej strony.


Chcemy wymienić grzeczności, usłyszeć obustronne banały po czym bez poczucia winy odwrócić się każdy w swoją stronę i w pięć minut zapomnieć o spotkaniu.


W przypadku psiapsióły/ psiapsióła sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, choć dla wyznawców punktu 7 ww listy powinno być  odrobinkę łatwiej.
Tutaj pytanie "co u ciebie?" oznacza dosłownie chęć wysłuchania prawdy, samej prawdy i tylko prawdy.
To w tej sytuacji mówimy że mąż nas zdradził, z taką rudą mendą z zaopatrzenia  w jego firmie (właśnie, dlaczego nigdy z księgowości... ale to chyba temat na kolejny wpis), że już trzecie podejście do zapłodnienia in vitro się nie powiodło, że zakochałaś się w cudownym, wyjątkowym, fantastycznym, tym jednym jedynym, twojej drugiej połówce, i że on jest taki kochany, taki zabawny, taki romantyczny i.... jest mężem innej.
Również tutaj, w przeciwieństwie do niezobowiązujących kontaktów z całym światem mówimy szczerze, że ta bluzka to zły wybór bo tylko podkreśla jej wałeczki na brzuchu, tamta sukienka ewidentnie zniekształca, ten krój spodni dodaje 15 centymetrów w biodrach a limonkowy kolor marynarki robi to samo z  cerą co trzydniowy maraton melanżu bez przerwy nawet na sen.  
Za to niekoniecznie komentujemy wielkiego pryszcza prawie na pół czoła, udając że jest taki mały że prawie go nie widać, niekoniecznie po zarwanych dwóch nocach w pracy krzyczymy na widok przyjaciółki jak strasznie wygląda i powinna koniecznie udać się do lekarza na gruntowny przegląd. A kiedy mąż ją zostawi dla innej, bez żadnego zająknięcia, czy nuty wątpliwości w głosie, bez względu na  okoliczności czy zimną kalkulację, przytulamy ją mocno do siebie, w razie potrzeby podajemy całe pudełko chusteczek higienicznych i zaklinamy się, że jeszcze wszystko się ułoży, wszystko będzie dobrze a szczęście uśmiechnie się właśnie do niej już od jutra. Co do drania, który to zrobił, czeka go okres klęsk urodzaju, plag egipskich i uroków voo-doo.
I nigdy, przenigdy nie mówimy jej że pomysł wstawienia rzeźby rodziny świętej w domowym ogródku (zdecydowanie dla pokazania wszystkim w około jak to religijną i odpowiednio prowadzącą się rodziną jesteśmy) jest dobry.


Szczerość w związku?
Tutaj od razu muszę napomknąć, że żaden ze mnie ekspert. Nie wiem nawet czy z moimi doświadczeniami w tym temacie mam prawo dotykać tego tematu. Ale..... otworzyłam pierwszego bloga, otworzyłam drugiego to i w tej kwestii zaryzykuję...
Zdecydowanie wolimy by połówka przestrzegała 7 przepisu (czy przykazania, kto jak tam woli) kościelnej konstytucji gdy pytamy ile zapłacił/ zapłaciła za zakupy, za tą nową komórką, która zgodnie z reklamą płaci za ciebie, pamięta za ciebie, pracuje za ciebie i pewnie nawet za ciebie sprząta, za nowe opony to auta (nawet jeśli do twojego). A żeby teraz nie wymieniać całej listy domowych potrzeb można powiedzieć że prawda  bywa wyjątkowo pożądana od partnera w kwestiach wydatków z domowego budżetu - oczywiście z jednym OGROMIASTYM wyjątkiem - wartością prezentów jakie otrzymujemy. Ta wiedza bywa zbyteczna a nawet czasem ciążąca.
Czy chcemy jednak, po przetańczonym cudownym, wyjątkowym, fantastycznym, najlepszym w historii balu sylwestrowym w ramionach ukochanego/ukochanej, kiedy to czułyśmy się jak księżniczki usłyszeć, co prawda zgodnie z prawdą ale jednak...., sugestię aby wykluczyć z garderoby gorsetowe sukienki, bo z tymi ramionami nie wygląda to dobrze....
Czy po upojnej nocy spędzonej na.... hmmm (na samą myśl się czerwienię) naprawdę chcemy się dowiedzieć, że oczywiście było super ale po pierwsze kolega mówił, że gdybyś zrobiła to czy tamto inaczej to byłoby jeszcze lepiej a po drugie to w zasadzie nie musisz się odchudzać, bo tego kochanego ciałka nigdy za wiele. I pomimo tego, iż świetnie zdajemy sobie sprawę z tego "drobnego nadbagażu" po zimie, po ciąży, po kłopotach w pracy czy czymkolwiek innym, niekoniecznie chcemy mieć świadomość, że jest on również widoczny dla partnera. Przecież przyjemniej byłoby mieć pewność czy przeświadczenie że patrząc na nas widzi idealną boginkę, którą kocha ponad wszystko.
No i bardzo trudne pytanie...
Czy równie bezwzględnie, jak w przypadku kasy, szczerość powinna obowiązywać nas w temacie zdrady?
Czy lepiej być o wszystkim najlepiej poinformowaną (oczywiście z pominięciem samych zdradząjaco-zainteresowanych), czy może żyć w błogiej nieświadomości?


Ztym pytaniem zostawiam Was na czas jakiś ......

poniedziałek, 14 lipca 2014

Odrobinę erotycznie

W ostatnich czasach coraz więcej rzeczy mnie zadziwia - oczywiście w ten negatywny sposób, rozczarowuje, wkurza, smuci. Mamy lekarzy którzy otrzymując jak Pan Bóg przykazał pensję każdego miesiąca, wymyślają sobie swoje wewnętrzne klauzule moralności, dając sobie nieograniczoną możliwość odmawiania wykonywania podstawowych czynności z zakresu obowiązków. Mamy polityków dla których nie jest problemem wydatek 20 tysięcy na jeden głupi zegarek, ale za to jest problem i to ogromnym odprowadzenie należnego podatku VAT do kasy państwa, na dodatek podatku zgodnego z prawem, który to oni sami ustalali. Mamy też polityków którzy, z założenia, wybierają się na prywatne pogaduchy, z innymi kumplami politykami, do najdroższych knajp w stolicy na koszt państwa - podatników - nas, dzielą się tam potajemnie wakatami, ministerstwami, stołkami, a potem bez żenady próbują wmawiać że to wszystko z głębokiej troski o losy biednego państwa. I żeby im jeszcze najlepiej pomnik postawić, za tą niekończącą się służbę dla Polski, za to oddanie serca i duszy sprawie narodowej,  które doprowadza do takiej sytuacji, gdzie nawet najbardziej niewinne prywatne spotkanie kończy się ZAWSZE ciężką i nieustającą pracą zawodową. No nawet chwili wytchnienia chłopaki nie mają.
Na palcach u ręki - jednej- mogłabym wymieniać momenty które powodują pojawienie się "banana" na mojej twarzy. Ale właśnie ostatnio przydarzyła mi się taka chwila....


Stoję sobie w kolejce do kasy, no nawet ta "kolejka" to na wyrost, bo w odróżnieniu od tradycyjnych zakupów, stoi przede mną tylko jedno małżeństwo.
Ona, włos nastroszony, polakierowany, trzymająca taki pion, ze podejrzliwie zaczęłam szukać pod jej garderobą kawałka drewnianego kija, nos na wysokości oczodołów, albo jeszcze wyżej.
On, w stylu totalnego casual, T-shirt (dla niewtajemniczonych, nazwa tej koszulki jest nawiązaniem do jej kształtu po rozłożeniu który dokładnie wygląda jak grube T) krótkie spodenki, sandałki, do tego białe skarpetki (w końcu mamy lato) i jako wykończenie tego outfit'u, taka wisienka na torcie, saszetka wepchnięta pod pachę.
Już na pierwszy rzut oka, z postawy i zachowania, widać że to wysoko postawiona elita w lokalnej społeczności. Zakładam, że to Państwo porucznikowie lub pułkownikowie na swojej, zgodnej z prawem, wcześniejszej wojskowej emeryturze. Pan, kładąc zakupy na taśmie, działał z wielkim rozmachem, jakby ten kilogram schabu, był co najmniej stekiem z delfina, a paczka jajek rosyjskim kawiorem. Za kasą młody osobnik, widać, że jeszcze niedoświadczony zawodowo, nabija im towar po towarze. Zblazowaną Panią niewiele rusza, za to Pan zaczyna się już niecierpliwić. I choć towaru było sporo na tej taśmie, zapewne w mniemaniu tego Pana proces ten trwał zdecydowanie za długo, co zaczynał całym sobą okazywać. Pewnie gdyby to był sklep wojskowy młodzieniec już dawno otrzymałby naganę za ślimaczenie od Pana, ale niestety  przywilej wcześniejszej emerytury okupowany jest cierpieniem związanym z wymuszonym otaczaniem się niekompetentnymi cywilami.
Pani niewzruszona, bo niby jak miałaby się ruszyć z kijem w du.... , Pan wyjmuje z podpachowej saszetki kartę kredytową oficjalnie pokazując niecierpliwość. Młodzieniec, widać inteligentny, a już zdecydowanie empatyczny, żeby choć iluzorycznie przyspieszyć kasowanie trzymając jeszcze w jednym ręku skasowane mleko, z plastrami szynki w drugim do nabicia, bez większego zastanowienia rzuca:
"czy ma być z dotykaniem?"
Wsparta na kiju od szczotki nawet nie zauważyła niemoralnej propozycji (uszy jak nos trzymała tak wysoko, że nawet nie zdziwił mnie fakt niedocierania do jej poziomu dzięków wydobywających się z nizin społeczno-siedzących, a właściciel karty był na tyle skupiony na kumulowaniu nienawiści do tego ślamazarnego niedojdy za kasą, że nawet nie usłyszał zapytania...


Za to ja......
Oczami wyobraźni już rysowałam przed sobą perspektywę takich milutkich zakupków z muśnięciami między regałami. No może akurat nie z tym inteligentnym młodzieńcem, ponieważ pomimo tak wielu walorów jakie zostały mi przez niego mimowolnie zaprezentowane jego wygląd na tyle odbiegał od mojego wzoru męskości, że na taką propozycje odpowiedziałabym bez wahania "PIN".
Ale taka propozycja, złożona akurat tym manekinom wzbudziła we mnie takie rozbawienie, że zaczęłam się chichotać.
Młodzieniec od razu zauważył, odbiegające od normy zachowanie następnej klientki w kolejce. Zerknął wiec na mnie raz, drugi, trzeci. Mnie to absolutnie nie pomogło a i on zapewne już dodał sobie "dwa do dwóch" i za czwartym zerknięciem ja chichotałam na głos, on (bez skrępowania) zaczął się do mnie uśmiechać i zapytał czy to przez to dotykanie....
Bardzo niezadowolony, nie rozumiejący zupełnie tej sytuacji i tego co się przed chwilą wydarzyło  emerytowany trep zupełnie nie potrafił się w tym odnaleźć, nie marząc nawet o reakcji czy celnej ripoście, a ja zanosząc się od śmiechu powiedziałam, że też zamawiam z dotykaniem.


I kto by pomyślał, że kupno śmietany, dwóch bułek i musztardy może być takie relaksujące.