niedziela, 12 października 2014

Rodzinne agencje PR

Jeśli wierzyć wikipedii, pani "profesor" od historii w LO i kanałowi 72 w moim telewizorze to okres mojego dzieciństwa i bardzo wczesnej młodości przypadał na czas PRL'u.
Osobiście mam niewiele wspomnień z nim związanych ale pamiętam że gdy musiałyśmy stać z mamą w kolejce po pralkę to okazało się to jedyną i niepowtarzalną okazją do nauczenia się fikołków na dwóch poziomach trzepaka, że miałyśmy jedyną szansę przejechać się autobusem, bardzo, bardzo późnym wieczorem jesienną porą  wracając z lalką Kinglet (w moim przypadku wysokiej jakości podróbka Barbie, której łamały się nogi do kąta prostego) w mamy torbie bo ktoś dał znać że wieczorem w Merkurym rzucą Barbie. Z mniej przyjemnych wspomnień były tylko kolejki za papierem toaletowym, bo tutaj towarzyszył nam, bardzo z tego faktu niezadowolony tato, nawet nie próbując kryć się z tymi uczuciami.
Ale przecież nie o kolejkach, lalkach i kartkach na dobra luksusowe chciałam tu pisać. Kiedy skończyły się tamte mroczne czasy a moja pamięć zaczęła rejestrować więcej wydarzeń nastał czas wolności, II RP, gospodarki wolnorynkowej, galopującego bezrobocia, przynajmniej teoretycznie wolnej telewizji a z nią nowy twór: era specjalistów PR.
Coś nowego, świeżego i po prostu WOW.
Ponieważ zmiany i postęp do obszaru szkolnictwa trafiają, nie wiem dlaczego, zawsze z opóźnieniem i niekiedy oporem, nowa pro-zachodnia moda ciężko wdrażała się w programie edukacyjnym, a już szczególnie w naszej podstawówce. Bo jak wprowadzić język angielski jako język obowiązkowy  gdzie zastępcą dyrektora była nauczycielka języka rosyjskiego.
Więc kiedy ja uczyłam się rosyjskiego alfabetu i wiecznie żywej "busiegda budiet sonce"  (na szczęście mój umysł wyparł z głowy  prawie tą całą przyswojoną wiedzę, stałam się więc wtórną analfabetką i nie umiem już tego napisać w oryginale) w telewizji a szczególnie dzienniku zaczęli pojawiać się "spece" od PR. Bez tabletów, internetu czy chociażby ww nauczycielki angielskiego trudno było rozszyfrować od czego tak naprawdę są ci specjaliści, ale za to byli wszędzie i wypowiadali się na dosłownie każdy temat, od ogródka Edyty Górniak po obszar Wałęsy. Wiedza ich musiała być zatem ogromna.
Nowy (lepszy)  ustrój wymusił na zacofanym społeczeństwie powstanie zupełnie nowego sztabu fachowców - specjalistów
I co mogę dodać dzisiaj, z perspektywy czasu?
Chyba tylko jedno słowo "niekoniecznie".
Mając za sobą kilka lekcji angielskiego i troszeczkę więcej bagażu doświadczenia i obserwacji otaczającego mnie świata z pewnością mogę zaryzykować stwierdzeniem, ze takich specjalistów to my mamy od wieków. Tylko ich nazwa zmieniała się z kolejnymi ustrojami. Na przykład świetnego PR-owca miały swojego czasu Niemcy a poznał go cały świat, tylko że Goebels'a nazywano mistrzem propagandy a nie specjalistą od public relations. Teraz nazywamy ich spin doctor'ami, ale zakres obowiązków wciąż ten sam.
Ale jak się w to jeszcze bardziej zagłębić to okazuje się, że takich MP (master of propagand) PR czy SD mamy nie tylko od wieków ale prawie w każdym domu, bez względu na status społeczny, miejsce zamieszkania, tytuły naukowe czy szerokość geograficzną. I w znakomitej większości są to wysoko życiowo wykwalifikowani specjaliści.
Trudno w to uwierzyć, ale historia na faktach autentycznych.


Spotykają się dwie psiapsióły-ogrodniczki. Jedna z nich jest właśnie po odświeżeniu ogródka i wycięciu dużego drzewa z którego został pniak-postument, właśnie na co?
Na rzeźbę świętej rodziny w drewnie, gdyż gips chyba nie zagra z drzewem .
Bo czy jest bardziej jasny, dosłowny i wymowny przekaz na okazanie świętości sąsiadom i gościom niż figurka świętej rodziny w ogrodzie. Pewnie że można żyć zgodnie z przykazaniami, żarliwie modlić się do wszystkich świętych, być chodzącym obrazem miłości do bliźniego swego. Ale, czy ktoś to nawet zauważy.... W przeciwieństwie do Maryji z Józefem na pieńku. Tu przekaz jest jasny i czytelny.

Niedawno miałam okazję spędzić popołudnie ze znaną mi parą.
On przystojny, inteligentny, usatysfakcjonowany zawodowo.
Ona urodziwa, z czego doskonale zdaje sobie sprawę, zgrabna, akceptująca siebie totalnie, znająca swoją niezwykle wysoką wartość, żona ww mężczyzny, matka dwójki chłopców, co a automatu robi z niej panią psycholog dziecięcą, specjalistę trenera sportowego, pedagoga dziecięcego, super nianię i........ no właśnie.
Będąc w ich towarzystwie zazwyczaj nie jestem zbyt rozmowna. Bo zdecydowanie trudniej się przebić jeśli twój rozmówca wie wszystko lepiej, na wszystkim się zna, wszystko rozumie a pod wpływem tej wiedzy uznaje że musi się nią dzielić, lub poszłabym bardziej w kierunku oświecić resztę świata. Ponieważ trudno być rozmownym gdy ktoś ciągle ci przerywa jeszcze w trakcie pierwszego zdania negując nawet to czego jeszcze nie wypowiedziałaś. Zadatków na  gwiazdę nigdy nie miałam, aspiracji do bycia duszą towarzystwa również. Siedzenie więc cicho nie jest dla mnie aż takim wielkim poświęceniem.
I słucham. O zakończeniu roku w przedszkolu i o tym że synek był pupilkiem pani przedszkolanki. O zakończeniowym grillu z niezłą imprezką dla rodziców drugiego synka. O kompletnym nieprzygotowaniu pedagogicznym w stosunku do dzieci trudnych z nienajlepszych domów, bo w klasie jest taki jeden matołek o którego koleżanka wypytywała wychowawczynię podczas konsumpcji pieczonej kiełbaski. O zeszłorocznych koloniach organizowanych przez kościół. O kardynalnych błędach wychowawczych które popełniają głupie mściwe rozwiedzione matki wobec synów, nastawiając ich negatywnie do kochających, troskliwych, oddanych, gotowych do największych poświęceń, empatycznych, będących na każde zawołanie, o każdej porze dnia i nocy ojców.  Co jakiś czas dopytuję o szczegóły okazując zainteresowanie rozmową. I nagle pada stwierdzenie że z racji wykonywanej pracy, która polega na bezpośrednim kontakcie z drugą osobą jest ona psychologiem wszystkich. Nie ma osoby która nie otworzyłaby się w jej obecności. I to chyba ta wielka umiejętność słuchania i wsparcia powoduje tą wylewność i nieodpartą potrzebę zwierzeń jej wszystkich klientów.
No gdyby nie to samodyskretne działanie PR'owskie nigdy bym nie wpadła, że koleżanka jest takim świetnym słuchaczem.




W zawodowym temacie pozostając. Każdy w swoim najbliższym otoczeniu ma przynajmniej kilku kierowników wyższego czy niższego stopnia, za to zawsze z wielką władzą i jeszcze większą wiedzą. Mam i ja.
Więc dawno temu, na trzeźwo ze względu na wiek własny, trzeba było słuchać na rodzinnych imprezkach jak to wujkowie trzęsą magazynami w Philip'sie, jak to każdy w biurze to idiota a oni wiedzą wszystko najlepiej, oni jedyni trzymają wszystko w garści i co najważniejsze trzymają w garści władzę.
Potem dorosłam,  jednak ciągle na trzeźwo bo zawsze kierowca (kiedy miałam nabrać doświadczenia w piciu) zaczęła się era ambitnych, młodych wilków własnego pokolenia. No i tutaj "the sky is the limit". Regularnie, przynajmniej dwa razy w kwartale ratują firmy od bankructwa, negocjują super umowy z zagranicznymi kontrahentami gwarantującymi być lub nie być dla firmy, trzęsą całym dowództwem,  zwierzchnicy ze strachu na korytarzach uciekają od nich wzrokiem...... Do tego, raz na pół roku wprowadzają w ubogie i proste słowniki otaczających ich głupich i ubogich członków rodziny po jednym nowym magicznym słowie  jak na przykład " stok konsajmentowy" (zapis fonetyczny, bo tylko fonetycznie go zna),  "obroty", płynność" czy "ścieżka kariery". A prosty lud, na przemian albo siedząc nad bożonarodzeniowym karpiem, albo obierając kolorowe wielkanocne jaja ze skorupki siedzi z otwartymi ustami i słucha jak to obroty firmy są istotne, bo obroty firmy są ważne, bo obroty mówią bardzo wiele- a jeszcze pól roku wcześniej jak zapytałam jak duża  jest ta firma i czy może mi podać roczne obroty to zapytał czy to oznacza wydania z magazynu. I tak wystarczy z piętnaście razy wypowiedzieć te magiczne słowa ścieżek, płynności czy obrotów żeby większość słuchaczy już sikała w majtki - a co by nie mówić, to słowa te mają tylko polskie brzmienie - to jakie są reakcje na "stok konsajmentowy"? Bo nie mowa tu o zboczu przysypanym warstwą śniegu w okresie zimowym.
I od razu na takiej rodzinnej imprezce widać, że ma się doczynienia z nie byle jaką osobistością, tęgą głową, fachowcem, specjalistą, profesjonalistą, znawcą i ekspertem w bardzo szerokiej dziedzinie zarządzania międzynarodowymi koncernami. A jeśli dodać do tego, już poza gronem rodzinnym a bardziej rówieśniczym, historie jak to się "uczyło" policjantów kultury, dobrego zachowania i przepisów, skutkiem czego panowie odziani w niebieskie mundury również unikają kontaktu wzrokowego a nawet zmieniają tor ruchu na bardziej odległy i broń boże nie kolidujący.
No facet ideał... mogłabym pomyśleć po takiam PR, gdybym tylko go nie znała...



Nie życzę nikomu tego co stało się również w mojej rodzinie - próby samobójczej. Na szczęście nie udanej, choć było bliżej niż dalej. I choć od tej sprawy minął już rok i miesiąc, pamiętam dobrze tą chwilę kiedy pojawiłam się w centrum wydarzeń. Gęsta mgła od dymu papierosowego, na niej  zawieszona dusząca kotara utkana z uczucia strachu, zdziwienia, zdenerwowania. I wizualnie sytuacja zupełnie na miejscu. W końcu człowiek targnął się na swoje życie, nie chory, nie sparaliżowany, nie leczony psychiatrycznie. W zasadzie tragedia.
I tylko fonia jakoś zgrzytała z tym obrazkiem.
Bo nie było pytania: dlaczego?, co skłoniło? jak pomóc? co poprawić?
Obudził się specjalista od PR. Nawet nie obudził, bo tam nigdy nie śpi. Po prostu przemówił.
Bo co ludzie powiedzą? Trzeba wymyślić sensowną bajeczkę którą kupi otoczenie, przecież bycie żoną samobójcy to wstyd przeogromny!!!!.
Gdyby jeszcze nie było tej karetki. A tak wszyscy widzą gdzie się zatrzymała. Po co dzwonili na pogotowie !!!!!!
Jak on mógł MNIE narażać na takie wytykanie palcami? Potrzebny jest plan!!!.
Co by o MNIE ludzie mówili gdyby mu się udało? Samolub jeden !!!
Wystawić mnie na takie pośmiewisko !!!!! Zrobić ze mnie obiekt kpin !!!!!!!
No jeśli w takiej, osobiście kryzysowej sytuacji, najpierw myśli się o swoim wizerunku i odbiorze otoczenia - to chyba trudniej o bardziej profesjonalnego speca od wizerunku.




I ten sam PR-owiec w dużo bardziej dla siebie komfortowej sytuacji, gdy czas posprzątać kościół.
Tak, tak, instytucja kościoła, choć pod panowaniem jednego szefa, ma wiele, wiele twarzy. Od bycia ubogim, rezygnującym z otaczających go luksusowych dóbr materialnych, poprzez kościół który twierdzi że kobieta ma obsługiwać a mężczyzna ma być obsługiwanym - bez względu na wiek, kończąc na absolutnej patologii na wsiach gdzie kościół ma patologicznie absolutną władzę.


I na wyżej wymienionej wsi, oprócz ofiary na tacę, ofiary w intencji na mszę (jej wysokość  przekłada się proporcjonalnie na żarliwość modlitwy), składki na kwiaty, składki na ogrzewanie, składki na prąd, składki na wodę, składki na benzynę, składki na płot, składki na remont ławek, składki na remont okien, składek na nową figurkę jest również obowiązkowe sprzątanie kościoła.
No właśnie..... dlaczego obowiązkowe?
I tu specjalista od PR zaczyna swoją pracę....
Bo tak wypada. Dla mnie wypada to włos z głowy, albo iść do kogoś na urodziny z prezentem a nie pustymi rękoma.
Bo tak trzeba. Dla mnie to trzeba umyć zęby przed spaniem, jeść i pić żeby nie umrzeć.
Bo tak jest tu przyjęte. A w dupie to ja mam co sobie ludzie przyjmują.
Bo takie są tu zasady. A mi się wydawało, że w całym kraju obowiązują nas jednolite zasady, ta sama konstytucja dla wszystkich, ten sam kodeks cywilny, ten sam kodeks o ruchu drogowym itd. itp. Czyżby komuś biedne Polaczkowo zamieniło się ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki, gdzie co stan to inne ustawodawstwo?
Bo co sobie ludzie pomyślą. Tak właśnie, po co 10 przykazań, po co inne prawa. Dla siebie, zgodnie ze sobą to żyj w swoich zamkniętych czterech ścianach. Pij, bij, torturuj, gwałć, kradnij, ale tak żeby nikt nie widział. W sobotę z mopem i wiadrem udaj się w stronę kościoła, w niedziele żarliwie pośpiewaj alleluja i wszystko będzie super.
Bo nie narażaj rodziny na wstyd i wytykanie palcami. No i to jest argument z którym nie ma co polemizować. Koniec kropka.


Oczywiście oprócz tych miesieczno, kwartalno, czasami jednorazowych działań sprytnego PR-owca, w mniejszej skali spotykam się  z nimi każdego dnia.
Nie sprzątaj w niedziele, bo co sobie ludzie pomyślą widząc Cię ze ścierką. Ale nie przeszkadza to żeby ludzie widzieli kogoś innego w tą samą niedzielę, ubranego w strój roboczy jak kopie dziurkę, dosadza trawkę, łopatą wyrównuje teren. Zazwyczaj towarzyszy temu również taczka, jako atrybut ciężko pracującego faceta.
Bo można codziennie odchodzić do stołu nie odnosząc nawet własnego talerza do zlewu, bo można do czystego zlewu włożyć swój jeden jedyny talerz i nie umyć, ale jak na horyzoncie pojawią się rodzice łapać za ścierkę, łapać za miotłę, ba, nawet szukać odkurzacza.
Nie rób prania w automacie w niedziele, ale na pranie dywanu i to na tarasie przez inne osoby to czas najlepszy.


I mogłabym tak wymieniać i wymieniać i wymieniać....
Bo prawie każdy z nas umiejętności te nabywa z mlekiem matki, a czego nie dossałeś szybko nadgonisz w celu zaimponowania rówieśnikom, partnerom, kochankom, szefom, pani ze sklepu.... koleżance koleżanki, kumplom z siłowni, partnerce z latino, sąsiadowy, żonie przyjaciela.....


Okazuje się że 90% świata które nas otacza to właściwie tylko wizja stworzona przez takich speców od wizerunku, ułuda stworzona tylko po to żeby pokazać się w dobrym świetle, sprzedać siebie jako najlepszy produkt na rynku. I nie jesteśmy tego w stanie zmienić, ważne, żeby choć czasami umieć odróżnić te działania marketingowe od prawdy


I tylko szkoda że ja nie byłam karmiona piersią :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz